Newsiki i nowinki:

Blog o tematyce yaoi. Jak ktoś nie wie, co to, to polecam google.pl
Uprzejmie proszę, żeby najpierw zobaczyć, co oznacza „yaoi”, potem dobrze się zastanowić, czy warto obrażać mnie, a przede wszystkim ludzi, którzy w takich, a nie innych związkach żyją.

Czytasz na własne ryzyko. Nie odpowiadam za ewentualne skutki uboczne i choroby psychiczne.

UWAGA: Powiadamiam TYLKO przez gg.

piątek, 15 czerwca 2012

Gwiazdka cz.2


-         Blake  
            Potrzebuję psychiatry. Wiedziałem, że znajomość z tą dwójką skończy się dla mnie przymusowym pobytem na oddziale zamkniętym. Mam ich dość, obydwu. Czy Shun nie rozumie, że się, kurwa, o niego martwię? Jeszcze pół roku temu sam patrzył, jak nasz przyjaciel zmienia się w istne zombie. Andrew prawie nic nie jadł, z nikim nie rozmawiał, wagarował, przepadając na całe dnie i nie docierały do niego żadne argumenty. Życie straciło dla niego sens i choćbyśmy z Shunem stawali na głowie, miał nas gdzieś. A teraz Moore wspaniałomyślnie do niego dołączył, pozostawiając mnie jedynym człowiekiem w paczce, którego życie nie przypominało taniej, chińskiej imitacji. Po prostu świetnie. Jeśli nie możesz kogoś pokonać, przyłącz się do niego, tak? No, kurwa, zajebiście! Obaj udawajcie, że świat nie istnieje i rozpaczajcie, tylko zamknijcie się w czterech ścianach, żebym nie musiał na to patrzeć!
            Musiałem od nich odpocząć. Nie mogę już patrzeć, jak się zadręczają, jak niszczą swoje życie. Boli mnie, że się odsunęli, nie mniej niż ich. Stracili bliskich, prawdopodobnie na zawsze. Ale to ja każdego dnia patrzę, jak powoli umierają moi najlepsi przyjaciele. Andrew przynajmniej ze mną rozmawia. O Paulu, jak za nim tęskni i jak strasznie go kocha, ale rozmawia. A Shun zbywa mnie głupimi wymówkami, zamykając się w sobie. Jakby niemal dziesięć lat naszej przyjaźni nic dla niego nie znaczyło.  Nie wiem już, co mam zrobić. Nie wiem też, po co do niego poszedłem.
            Shun leżał na łóżku Caina i wpatrywał się w sufit pustym wzrokiem. Niech jeszcze zapuści włosy, a będzie wyglądał zupełnie, jak Angel. Zamknąłem cicho drzwi, zastanawiając się, co powiedzieć, kiedy Moore mnie ubiegł:
- Jeśli przyszedłeś powiedzieć, że znowu nie było mnie na lekcjach, to gratuluję spostrzegawczości. Możesz już iść.
- Chcę z tobą porozmawiać, Shun.
- O czym?
spytał, nawet na mnie nie patrząc.
- Ty mi powiedz
milczał, jakby w ogóle mnie tu nie było. -  Czym się tak zadręczasz?
- Nie twoja sprawa.
- Moja. Jesteśmy przyjaciółmi, pamiętasz? Nie jestem ślepy, widzę, co się z tobą dzieje.
- Nic. Nie muszę ci się spowiadać
odpowiedział obojętnym tonem.
Miałem ochotę na niego wrzasnąć, rzucić czymś, cokolwiek, byleby przestał traktować mnie, jak
jak obcego. Podszedłem do niego i kucnąłem przy łóżku.
- Martwię się o ciebie
przyznałem, chwytając go za rękę.
Usiadł gwałtownie i spojrzał na mnie tymi pięknymi, ale smutnymi oczami.
- Nic. Mi. Nie jest
powiedział pewnie, ale kłamstwo nie sięgnęło zielonych tęczówek.
- Jakoś ci nie wierzę.
- A to już twój problem!
Wstał, wyrywając swoją dłoń. Odszedł kilka kroków, zatrzymując się przy oknie. Również wstałem, powoli do niego podchodząc. Objąłem go mocno, przytulając się do jego pleców.
- Shunii
szepnąłem. Proszę, porozmawiaj ze mną.
Wyrwał mi się i krzyknął:
- Czy ty jesteś, kurwa, głuchy?! Nie mam o czym z tobą rozmawiać!
- Mówisz, jakbym nic dla ciebie nie znaczył! Przyjaźnimy się od

- Widocznie nie znaczysz!
przerwał mi. - I wiem, jak długo się znamy!
Przez chwilę staliśmy, milcząc. Shun był wściekły i zaczął krążyć po pokoju, a mnie po prostu zamurowało. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo mnie zranił. Tłumaczyłem to sobie jego złością, tym pieprzonym problemem, o którym nie chciał mi powiedzieć. Nie dopuszczałem do świadomości, że mógłby naprawdę tak myśleć. Nie mógł tak myśleć.
- Nie chcesz rozmawiać ze mną, ok, rozumiem
wcale nie rozumiałem. Ale z kimś powinieneś.
- Z nikim nie muszę rozmawiać
zaprzeczył, zerkając na mnie z ukosa.
- Shun, nie możesz tak żyć!
- To jest moje życie!
- I chcesz je zmarnować?
- Najwyraźniej chcę!
zatrzymał się na moment. - A ty przestań się w nie wpieprzać i zajmij własnym!
Na to, co powiedziałem, wybrałem chyba najgorszy moment. Chociaż lepszego i tak nigdy by nie było.
- Powinieneś iść do psychologa.
- Gdzie?
zaprzestał swojej bezcelowej wędrówki. Do kogo mam iść? spytał, niebezpiecznie się do mnie zbliżając.
- Nie zamierzam stać i patrzeć, jak niszczysz sobie życie! Jak sam sobie nie radzisz, to idź do tego pieprzonego psychologa albo zaciągnę cię tam siłą!
- No to będziesz musiał, bo ja nie zamierzam rozmawiać z żadnym obłąkanym lekarzem!
- Ale powinieneś!
- Nie masz, kurwa, własnego życie?! Czego się tak na moim uwziąłeś?!
- Bo jesteś moim przyjacielem!
przypomniałem, cudem tylko powstrzymując się, żeby nie wybić mu zębów.
- Gdybyś był moim przyjacielem, to zostawiłbyś mnie w spokoju, jak cię prosiłem!
- Nie mogę cię zostawić, bo nim jestem!
- Już nie. Zwalniam cię z roli przyjaciela. A teraz wynoś się z mojego pokoju. 
Nie krzyczał. Powiedział to spokojnie, patrząc mi w oczy. Tak po prostu przekreślił wszystko, co od wielu lat nas łączyło.
            Wyszedłem, tak jak chciał, trzaskając drzwiami, jak jeszcze nigdy w życiu.
  
- Chris –

            Siedziałem na biurku i patrzyłem, jak ołówek w dłoni Luke porusza się po kartce papieru, jak kilka kresek zmienia się w targane wiatrem drzewa. Rysujący Lu był lepszym obiektem do obserwacji niż upijający się kolejnym piwem Andrew. Kiedy go poznałem, wydawał się silnym mężczyzną, którego nic nie poskromi. A jednak się myliłem. Obłaskawił go Paul, niepozorny rudzielec, w którym Rain bez pamięci się zakochał. Może nie zawsze im się układało, kłócili się czasem o głupoty, ale mimo wszystko się kochali. Paul odszedł. Zniknął bez słowa, zostawiając Andrew w bólu i tęsknocie. Od roku nie potrafi się pozbierać. Stracił sens swojego życia, a teraz widzi go jedynie w alkoholu i chwilach pijackiej niepamięci. I choć tak strasznie mu współczuję, nie umiem mu pomóc. Nikt nie zdołał tego zrobić.
            Drzwi otworzyły się z impetem. Niemal spadłem z biurka, a Luke złamał ołówek. Do pokoju wpadł Blake, czego otępiały umysł Andrew nie odnotował. Szkoła mogłaby się na niego zawalić, a on nawet nie by nie zauważył.
- Musimy pogadać
rzucił blondyn, patrząc na przyjaciela. Nie mów, że nie mamy o czym! dodał zaraz. Ja mam ci coś do powiedzenia. 
Andrew wzruszył ramionami, upijając kolejny łyk z butelki i spojrzał na Blake
a pustym wzrokiem. Ten chciał coś powiedzieć, ale widząc te spojrzenie, zamknął usta. 
- Może ty wiesz, co dzieje się z Shunem?
spytał w końcu.
Kolejne, obojętne uniesienie ramion.
- Nie chciał powiedzieć.
- Nie chciał powiedzieć
powtórzył Blake z wyraźną irytacją. Widzisz, co się z nim dzieje? Jak z każdym dniem zmienia się w jakieś cholerne zombie!? To go zabija!
- Chciałbym, żeby to mogło zabijać
przyznał Andrew. Ale niestety.
Przechylił butelkę, wypijając piwo do końca.
- Czy wam już obu całkiem odbiło?
- A czy ty nie możesz po prostu zostawić go samego?
spytał Rain. A przy okazji i mnie?
- Dobrze. Skoro obaj tak bardzo tego chcecie, zostawiam was samych. Urządźcie sobie zbiorowe samobójstwo i wszyscy będą szczęśliwi! Bo ja mam was już serdecznie dość!
Andrew uśmiechnął się blado.
- Nie masz pojęcia, co znaczy

- Nie mam?
przerwał mu Blake. Uwierz, doskonale wiem, jak to jest stracić bliskich. Nie musieliście znikać bez śladu, wystarczy, że każdego dnia widzę, w co się zmieniacie. To również boli, Andrew.
            Tak samo, jak wchodząc tu, trzasnął drzwiami, tak teraz trzasnął nimi, wychodząc. A Rain po prostu położył się i oddał swojemu drugiemu, zaraz po piciu, hobby: tępemu wpatrywaniu się w sufit. 
- Shun –
            Nie potrafiłem już dłużej tam wytrzymać. Łóżko, w którym spał Cain, wciąż miało na sobie jego zapach, co jest raczej niemożliwe, ale mimo wszystko ja go czułem. Gdziekolwiek nie spojrzałem, wszystko przypominało, że go tu nie ma. Nie ma i nie będzie. Pusta szafa bez idealnie poskładanych ubrań. Biurko pozbawione pedantycznie ułożonych książek i ołówka. Łazienka zalana wodą i ta cholerna cisza. Nikt na mnie nie krzyczy za topienie naszej Nie, już nie naszej. Dlatego nie ma krzyków, wyzwisk, bójek. Bo to już nie jest nasz pokój. Caina nie ma.
            Wyszedłem. Nie wziąłem komórki ani kluczy, niczego. Jak stałem, tak wyszedłem. Może gdybym chciał wezwać taksówkę, zorientowałbym się, że nie mam telefonu. Ale wolałem się przebiec te pół kilometra do ich postoju. Musiałem coś zrobić, cokolwiek i mógł to być nawet bieg. Byle dalej stąd.
            Kazałem się zawieźć do domu, spakowałem kilka rzeczy i pojechałem na lotnisko. Kupienie biletu do Francji wcześniej nie przeszło mi przez myśl. Na szczęście w tym świecie za pieniądze wszystko się dostanie, kiedy tylko ma się na to ochotę. Podszedłem do jakiejś kobiety i zapłaciłem pięciokrotnie więcej niż jej bilet był wart. Wspaniałomyślnie zgodziła się mi go odsprzedać i przełożyć wizytę u rodziny o kilka dni. Poleciałem do Gabriela. Chcąc uciec od wspomnień o Cainie, pojechałem do jego brata, który przywołuje ich jeszcze więcej. Jestem masochistą

            Kilka godzin później byłem na miejscu. Nie znając języka, nie wiedząc, gdzie właściwie jestem poza tym, że gdzieś we Francji, zanudzony podróżą niemal na śmierć. Jakimś cudem znalazłem wyjście z lotniska, a raczej tłum ludzi go znalazł, a ja szedłem po prostu za nimi. Przy wyjściu był kantor i wymieniłem dolary na euro. Dzięki bogom, facet znał angielski, bo inaczej miałbym problem. W taksówce nie było już tak pięknie. Na szczęście Gabriel dał mi swój adres zapisany po francusku, a nie jego angielskie tłumaczenie. O ile takowe istniało. Na miejscu kierowca raczył mi napisać cyferki, jakie jestem mu winien, ja wykazałem się zdolnościami matematycznymi i było po kłopocie.
            Spodziewałem się, że Gabriel wynajmie sobie mieszkanie, ale kupił dom. Niewielki, ale jednak. Pomalowany na biało, z czerwonym dachem i niewielkim ogródkiem. Ładnie tu było. Okolica wydawała się raczej spokojna. Ot, niewielkie osiedle. Otworzyłem furtkę, rozglądając się uważnie, czy nie biega tu czasem jakiś pies. Niby nie wspominał, że sobie kupił, ale ja również nie wspominałem, że wpadnę z wizytą. Do tego z samego rana. W Ameryce pewnie była teraz noc, ale we Francji niedawno wzeszło słońce. Podszedłem do drzwi i kliknąłem na dzwonek. Zadzwoniłem jeszcze kilka razy, nim z wnętrza usłyszałem jakieś odgłosy. Ktoś stanął po drugiej stronie drzwi i pewnie spojrzał przez wizjer, bo nagle wrzasnął:
- Shun!
To był bez wątpienia Gabriel.
- Co ty tu robisz w środku nocy!?
spytał, kiedy otworzył drzwi.
Psa sobie nie kupił. Kupił coś o wiele gorszego. Jakieś małe, zapchlone zwierzę rzuciło się na mnie z pazurami.
- Szczur!
wrzasnąłem, chcąc zwalić go z mojej bluzy.
Futrzak jedynie mocniej wbił w nią pazury, szczerząc kły i dziabiąc mnie w rękę.
- Carmel! Shun, zostaw go!
- To on mnie trzyma!
powiedziałem, trzymając syczące wściekle stworzenie za futro, próbując je odciągnąć od siebie. Niespodziewanie zwierzę puściło moją koszule, wykręciło, jak pozbawione kręgosłupa, i wbiło tylne szpony w moją rękę.
- Ała!
Puściłem gryzonia, którego Gabi złapał.
- Nic ci nie jest?
- Ugryzło mnie!
krzyknąłem, zanim zdałem sobie sprawę, że on pyta tego szczura. No wiesz co? Pogryzło mnie, a ty się o niego martwisz?
- Chciałeś nim rzucić o podłogę!
- Raczej o kant schodka, ale ich tu nie masz.
Gabriel głaskał tę przerośniętą mysz, która nadal syczała, wpatrując się we mnie.
- Wejdź
powiedział w końcu, odsuwając się w głąb mieszkania.
- Najpierw go uwiąż!
powiedziałem.
- Carmela? Jest mały, nic ci nie zrobi.
- Mały? To największy i najbrzydszy szczur, jakiego widziałem.
Gabi popatrzył na mnie i wybuchł śmiechem. Wpatrywałem się w niego, niewiele rozumiejąc, ale też się uśmiechnąłem. Od tak dawna nie słyszałem jego śmiechu, zwłaszcza szczerego.
- Shun, to jest fretka.
- Fretka? Phineas i Ferb ją zmienili w gryzonia?
- Nie, głupku, to takie zwierzę. Wejdź do środka, zimno mi.
Podniosłem moją walizkę, którą upuściłem przez tego przeklętego ferdka, czy co to tam było i wszedłem do domu, zamykając za sobą drzwi. Gabriel skierował się w głąb mieszkania, nadal głaszcząc to coś, a ja szedłem kilka kroków za nim. Mały korytarzyk prowadził wprost do salonu. Stąd było wejście do kuchni i jakiegoś innego pomieszczenia, ale przez uchylone drzwi nie mogłem dostrzec, czemu służyło. Zostawiłem bagaż pod ścianą i usiadłem na jasnej kanapie.
- Napijesz się czegoś?
spytał blondynek, kładąc zwierza na stole.
Mały futrzak od razu podszedł do mnie, wpatrując się we mnie czarnymi oczkami.
- Nie zbliżaj się
powiedziałem. Masz jakiś sok?
Carmel przekrzywił śmiesznie łepek.
- Tak. Zaraz przyniosę.
- Ale nie zostawiaj mnie z tym!
zawołałem, kiedy zniknął w kuchni.
Kiedy znów spojrzałem na zwierzaka, stał już na krawędzi stołu.
- Miałeś się nie zbliżać!
przypomniałem.
- Nie panikuj! On nie gryzie.
- Ale drapie!
przypomniałem, spoglądając na kilka zadrapań na mojej ręce.
Zwierzak zniknął ze stołu. Rozejrzałem się z niepokojem po pokoju. Meble były jasne, półki zapełnione książkami, na komodzie stał kwiatek, przede mną telewizor. Ściany były kakaowe, zdobione narysowanymi, zapewne przez Gabriela, wijącymi się gałązkami. Dywan w cętki przypominał futro lamparta. Szczura ani śladu. Coś załaskotało mnie po udach, chciałem się podrapać, ale moja ręka natrafiła na coś miękkiego. Przy moim kroczu siedział Carmel i wpatrywał się we mnie czarnymi, jak węgiel, oczami. Wstałem z wrzaskiem, zwalając zwierzę na ziemię.
- Gabriel!
krzyknąłem, wskakując na sofę.
Futrzak przeturlał się i położył, jak wcielenie niewinności, łebek na łapkach.
- Co się stało?
spytał blondyn, wracając z dwiema szklankami soku. Coś mu zrobił? spytał, odstawiając napój na stół i biorąc Carmela na ręce.
- Ja jemu? To chciało mnie zgwałcić!
- Fretka chciała cię zgwałcić?
spytał, patrząc na mnie, jak na umysłowo chorego.
- Przecież mówię! Dobierał mi się do rozporka!
- Shun, przestań robić z siebie idiotę i siadaj. Przyniosłem ci sok.
- Usiądę, jak go wyrzucisz!
- Mowy nie ma! Czego ty od niego chcesz? Carmel jest uroczy, tylko spójrz
powiedział, wyciągając dłonie i szczura w moją stronę.
- Zabieraj go!
Chciałem się cofnąć, ale oparcie kanapy pokrzyżowało moje zamiary i ostatecznie przez nie przeleciałem, z hukiem lądując za sofą. Moje
ała zagłuszył śmiech Gabiego. Uniosłem się na łokciach i zobaczyłem tego cholernego ferdka siedzącego na oparciu, przez które chwilę temu wywinąłem salto. Futrzak patrzył na mnie z otwartym pyszczkiem. Od razu wycofałem się na czworaka. Widząc Gabriela klęczącego na ziemi, przez chwilę wystraszyłem się, że znowu płacze. Ale on po prostu zwijał się ze śmiechu.
- Bardzo śmieszne. Powinieneś mu kupić kaganiec!

4 komentarze:

  1. Shun to idiota. tak zranić Blake'a? jak on mógł? i jeszcze pojechał sobie do Gabriela, u którego się śmieje i w ogóle.. a z Blakiem nie chciał nawet porozmawiać! on chyba głupotę ma w genach zapisaną i nigdy nie przestanie ona ewoluować.. ciekawa jestem reakcji blondyna na wiadomość o wyjeździe Shuna do Francji. bo mam nadzieję, że się dowie. powinien się dowiedzieć i trzasnąć Shunowi w pysk! może to by go czegoś nauczyło.. no nic, weny życzę! :*

    Ay

    OdpowiedzUsuń
  2. ojejuś, jakie to słodziutkie było <3333 miłość forever <3333 lubię shun'a, ale to pobił wszelkie rekordy.
    i niech już się ogarną w końcu, no ileż można D:

    OdpowiedzUsuń
  3. Może i mnie Shun wnerwił swoim zachowaniem w stosunku do Blake'a, ale pod koniec rozbawił. Fredka go chce zgwałcić. Shun daj spokój.
    Ale wracając do początku rozdziału, to Shun jest idiotą. Ma kogoś kto go lubi, martwi się, a on wypisuje go z przyjaźni. Jak będzie tak postępował to zostanie sam.
    Nadal zżera mnie ciekawość do się dzieje z Paulem. A Andrew przez tyle czasu powinien się pozbierać i dać sobie szansę na życie. Ja wiem, ze on wciąż go kocha, ale tak się nie da żyć.
    I pojawił się Gabiś. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. kiedy andrew znajdzie Paula :c

    OdpowiedzUsuń