Newsiki i nowinki:

Blog o tematyce yaoi. Jak ktoś nie wie, co to, to polecam google.pl
Uprzejmie proszę, żeby najpierw zobaczyć, co oznacza „yaoi”, potem dobrze się zastanowić, czy warto obrażać mnie, a przede wszystkim ludzi, którzy w takich, a nie innych związkach żyją.

Czytasz na własne ryzyko. Nie odpowiadam za ewentualne skutki uboczne i choroby psychiczne.

UWAGA: Powiadamiam TYLKO przez gg.

wtorek, 1 listopada 2011

Danse Makabre


          Blond włosy szesnastolatek siedział na parapecie spoglądają przez okno. Grube kraty utrudniały widoczność. Jedynie jasne światło księżyca bez trudu wpadało do pomieszczenia. Eryk wspominał tę pamiętną datę: 31 październik. Równe trzy lata temu. Pełnia, dokładnie jak dziś. Halloween. Jak go teraz nienawidził, a przecież kiedyś kochał. Darmowe słodycze, którymi uwielbiał się opychać, teraz wzbudzały w nim wstręt i mdłości. Wszelkie zjawy, duchy czy wilkołaki nawiedzały go każdej nocy. To one go wtedy opętały? Stracił panowanie nad własnym ciałem do tego stopnia, żeby nie pamiętać tej nocy? Pamiętał tylko, jak się zaczęła...
Od rana szykował swój struj. Sztuczne kły i długa, czarna peleryna. Ile razy ją prasował? Już nie wiedział. Zrobione z dyni wiaderko na cukierki także stało gotowe, obok wyciętej w warzywie lampy. Posępna mina rzucała jasne płomienie tlącego się w niej ognia. Pamiętał ten strach, który niepokoił go odkąd wstał z łóżka. Coś miało się wydarzyć, coś złego, coś, co na zawsze miało zmienić jego życie. Na gorsze...
            Mimo wszystko wyszedł, nie zrezygnował z świętowania. A powinien. Teraz to wiedział. Szedł nieśpiesznym krokiem w sporym odstępie od reszty dzieciaków. Zbliżał się do cmentarza, kiedy niepokój wkradł się do jego serca. A przecież nie wierzył w duchy. Przyśpieszył kroku, kierując się instynktem, choć duma mówiła inaczej. Nie był tchórzem. A jednak...
Kiedy przez mór przeskoczyła biała zjawa pisną przerażony, upuszczając niesione dynie. Lodowaty śmiech kilku osób poniósł się echem po okolicy. W panice rozglądał się wokół, jednak nikogo nie było. Gdzie podziały się dzieci, za którymi podążał? Szedł ledwie kilka kroków za nimi. Jedynie ta postać, z powiewającą mimo braku wiatru szacie.
            Nagle materiał zsuną się na ziemie ukazując chłopaka. O kilka lat starszy od niego, nie potrafił zapanować nad śmiechem. Kosmyk rudych włosów opadały mu na twarz. Stalowe tęczówki przeszywały go z jawną pogardą.
- Kto by pomyślał, że przestraszysz się prześcieradła. Wierzysz w duchy, mały?
Strach przerodził się w gniew. Upokorzony chłopak wstał z groźną miną:
- Wcale się nie boję! – krzykną.
- Nie, wcale! To ja piszczałem jak panna!
- Jesteś podłą świnią!
- A ty tchórzliwym skunksem. Nie narobiłeś w majteczki ze strachu?
- Zamknij się!
- Ojej, biedny chłopczyk się mnie wystraszył.
- Wcale się nie boje!
- Nie? To może spacerek przez cmentarz?
- Co? – spytał już ciszej, lekko wystraszony.
- Podobno się nie boisz. Mamy taką jasną noc, Halloween i cmentarz tuż obok. Żal byłoby go nie zwiedzić.
- Mam inne plany – odpowiedział.
- Mówiłem. Cykor z ciebie.
Rudzielec odwrócił się z zamiarem ponownego przeskoczenia muru.
- Nie! Pójdę przez cmentarz!
Zatrzymał się. Eryk doskonale widział jego wredny uśmiech, choć chłopak się nie odwrócił. Wyobraźnia zrobiła to za niego.
- Do nawiedzonego domu?
- Ten dom nie jest nawiedzony.
- Dziś jest.
Nie jest. On kłamie – powtarzał sobie w myślach. – Chce mnie wystraszyć. Duchy nie istnieją. Cmentarz nie jest straszny...
            Dlaczego wtedy nie usłuchał rozsądku? Dlaczego za wszelką cenę pragną udowodnić, że nie jest tchórzem!? Chciał okłamać siebie czy jego?
            Z pomocą starszego chłopaka przeskoczył mur, lądując na wszystkich czterech kończynach. Coś oślizgłego przemknęło mu po dłoni. Podniósł się gwałtownie lądując w ramionach rudowłosego.
- Tchórz na mnie leci. Boże, za jakie grzechy?
- Nie jestem tchórzem! I nie lecę na ciebie! – wykrzyczał mu w twarz, jednak nie odsuną się nawet o centymetr.
- A skąd – zakpił tamten, ruszając przed siebie.
            Blondyn przyjrzał się ziemi nie będąc pewien, czy chce ujrzeć coś, co dotknęło go chwilę wcześniej. Pod nogami miał jedynie piach i kilka liści.
Liść. To na pewno był liść...
            Idąc za przewodnikiem nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś go obserwuje. W ciemności dostrzegał błyski ślepi, wglądających się zza nagrobków.
To tylko moja wyobraźnia...
            Gardło ścisnął mu strach, dłonie wetknął głęboko w kieszenie i uparcie wpatrywał się w kurtkę rudzielca. Nie potrafił nic zrobić ze słuchem. Całą siłą woli starał się nie odwracać na każdy szelest, jednak im bliżej niego się wydawał w tym większej panice się odwracał. Coś ukryło się za pomnikiem. Widział ciemny kształt. Chciał zatrzymać rudzielca, lecz gdy spojrzał w jego stronę, nikogo nie było. Zatrzymał się, nerwowo rozglądają do koła. Był sam. Gdzieś z oddali zegar ponuro wybił dwunastą.
- Niemożliwe... – szepną.
Nie minęły trzy godziny! Opuścił dom ledwie chwilę temu! Jak w zwolnionym tępię widział gałęzie drzewa, niczym szpony przybliżające się do niego. Uciekł, nim zacisnęły się na jego gardle. Biegł przed siebie ile sił. Łzy pojawiły się w jego oczach rozmazując widok. Potkną się o jakiś kamień, boleśnie uderzając w ubitą ziemię. Nie podniósł się, nie zdążył. Lodowata dłoń zacisnęła się na jego kostce wlekąc do odkrytego grobu.
- Nie!!!
Szarpał się, jednak na marne. Kolejny bolesny upadek w dźwięku suchych, łamanych kości. Blask księżyca odbił się od białej czaszki leżącej tuż przy jego twarzy. Jego krzyk poniósł się po całym cmentarzu. Dlaczego nikt go nie usłyszał? Słyszeli tylko oni. Póki nie stłumiła go murowana płyta, pogrążając chłopca w całkowitej ciemności.
            Oślizgłe, zimne łapska wsunęły się pod czarny podkoszulek.
- Nie! Przestań! Ratunku! – krzyczał, wijąc się pod ciężarem drugiego ciała.
- Zamknij się – usłyszał, w jego usta wsunęło się coś ciepłego i mokrego.
Strach sparaliżował jego ciało. Nie umiał odepchnąć napastnika, nie umiał nawet ugryźć go w język. Poddał się jego woli.
Przez krótką chwilę nic nie czuł. Jakby znalazł się w innym wymiarze, w innym świecie. Z dala od zapachu zgnilizny, twardych kości pod sobą i zimnych dłoni na jego ciele. Nim się zorientował, był kompletnie nagi i podniecony. Czyjaś ręka sunęła wzdłuż jego ud masując co i raz pośladki. Spiął się ponownie próbując wyrwać.
- Nie! Błagam, zostaw mnie!
- Ucisz się i nie wierć tak!
- Nie! Proszę...
Gorzkie łzy spłynęły po bladych ze strachu policzkach. Nie przestał się szarpać, chciał stąd uciec, wyrwać się z tego piekielnego grobu i łaski podłego chłopaka.
- A chciałem być miły – usłyszał jeszcze, nim rozrywający ból przeszył jego ciało...
            Jak długo krzyczał, nim zdarł sobie gardło? Ile razy uderzył w jego wnętrze, nim doszedł? Nie pamiętał. W tamtym momencie chciał tylko, by rudowłosy zaspokoił swoje rządy i zostawił go w tym grobie. Chciał umrzeć. Marzył, by wykrwawić się na śmierć. Był wrakiem człowieka, nic nie wartym kawałem mięsa, zepsutego, czekającego tylko na pożerające go robaki.
            Usłyszał śmiechy, kiedy płyta ponownie odsunęła się ukazując jego nagie ciało. Łkał cichutko nie mając siły na ucieczkę. Zresztą, i tak by mu nie dali.
            Nie wiedział kto go podniósł i wyją z grobu. W co go owinęli i kto niósł go na rękach.
            Jego ciało spoczęło na jakimś stole, wśród wpatrujących się w niego wyciętych oczu. W całym pomieszczeniu zalegał kurz. Jedynie butelki pełne alkoholu były nowe. W cieniu pokoju wisiał nietoperz o czerwonych ślepiach. Dokoła szydercze śmiechy.
            Zacisną powieki, czując narastający w nim strach. Jeszcze niedawno chciał umrzeć, było mu wszystko jedno, co za chwilę się stanie. A teraz strumienie łez moczyły spróchniałe drewno. A koszmar zaczynał się na nowo...
            Ile rąk go dotykało? Ile ust zostawiło czerwone ślady na jego ciele? Do ilu osób należał biała ciecz spływająca po nim? Nie zliczył. Pamiętał już jedyni ból, ich ohydne śmiechy i odór alkoholu. A potem była już tylko ciemność...
            Zbudził go chłód. Zimny wiatr wdzierał się do pomieszczenia przez liczne dziury. Okrycie nic nie pomagało, a ból promieniował z każdej części jego ciała. Leżał na czymś miękkim, ale na pewno nie było to jego własne łóżko. Z trudem otworzył sklejone oczy i wspomnienia minionej nocy uderzyły w niego na nowo. Rozejrzał się nerwowo po pokoju szukając rudowłosego potwora, jednak nigdzie go nie było. Był sam, w małym pomieszczeniu. Dostrzegł swoje ubrania poskładane na pobliskim krześle. Wstał o wiele za szybko, ciemne plamki zamajaczyły przed jego oczami i przez chwilę sądził, że zemdleje. Udało mi się wstać i z grymasem bólu założyć ubranie. Dopiero teraz dostrzegł na nim zaschnięte czerwone plamy. Krew... Podłoga również była brudna, a ścieżka prowadziła do drzwi. Serce waliło w nim jakby chciało uciec. Zmusił się, bo podejść do drzwi i wyjść na korytarz. Tam również czerwony szlak prowadził go aż do wyjścia. Stare, skrzypiące schody pokryte warstwą kurzu i świeżą krwią. Paraliżujący strach i odgłos z daleka jadących karetek i policji. Z duszą na ramieniu zszedł na dół. Widok, który ujrzał prześladować go miał już do końca życia. Krew rozlała się wszędzie wokół bladych i martwych ciał, z wygiętymi pod nienaturalnymi kątami kończynami. Wypłynęła z ich poderżniętych gardeł i dziurawych piersi. Świat zawirował i ostatnie co zobaczył, to szatański uśmiech rudowłosego i obłęd w jego oczach.
            To, co stało się potem nie miało już znaczenia. Policja, przesłuchanie i wyrok. Zabił szesnaście osób. Do ukończenia osiemnastu lat miał przebywać w zakładzie poprawczym o wysokim rygorze, a następnie odsiedzieć trzydzieści lat w więzieniu. Za morderstwo z premedytacją i okrucieństwem. Nie tłumaczył się. Nie próbował nawet rodzicom powiedzieć, jak bardzo go skrzywdzili. Nie miał wyrzutów sumienia i wierzył, że był zdolny ich zabić. Nie żałował tego. I tylko jedna myśl nie dała mu spokoju. Tamta twarz, którą ujrzał w drzwiach, nim zemdlał...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz