Dziwnie się czułem. Znajomi spoglądali na mnie z niechęcią i niedowierzaniem. Nawet Dean, choć starał się to ukryć. Przez ostatnie dni miałem wrażenie, że wszyscy mnie unikają. Prawie wszyscy. Shun chodził za mną jak psiak na smyczy. Ale się nie uśmiechał. Był smutny, patrzył na mnie z taką troską. Na początku myślałem, że chodzi o Caina, że jednak coś sobie zrobił, dokończył to, co zaczął. Byłem w szpitalu, choć go nie odwiedziłem. Nie potrafiłbym spojrzeć w jego mroczne oczy. Podobno oczy są zwierciadłem duszy. Jeśli to prawda, duszę Caina pochłonęła ciemność i nienawiść. Jedyne, co odzwierciedlają, to ciemne dno otchłanni, w której dawno zgasło światło. Ale ja nadal mam nadzieję. Wierzę, że mój brat odnajdzie kogoś, kto będzie dla niego promykiem szczęścia, który rozwieje mrok z jego serca. A marzenia, że będę to ja, z każdym dniem blakną, odchodząc w krainę niespełnionych pragnień.
Cain żył i doprowadzał lekarzy do szału. Nie zamienił szpitala w gruzy, jak się obawiał ojciec. Od dawna nie wpadał już w furię. Chyba o wiele większą satysfakcję sprawiało mu doprowadzanie ludzi do szewskiej pasji swoim spokojem i aurą strachu, jaką wokół siebie roztacza. Wie, że nikt nie dorówna mu w walce, nawet tej na słowa. I na każdym kroku to udowadnia. A ludzie nie znoszą porażek. Fakt, że boją się tak młodej osoby, tylko potęguje ich złość. Żałuję, że nie znam go tak dobrze, jakbym chciał. Nie wiem, czy znęcanie się nad innymi poprawia mu humor i nie spróbuje kolejny raz odebrać sobie życia. Ludzie mogą mnie uważać za egoistę, ale zrobiłbym dla niego wszystko. Nieważne, że żyjąc, rani wielu ludzi. Ja ponad wszystko to życie kocham i bez wahania oddałbym za nie własne.
Ale im nie chodziło Caina. Po jego próbie samobójczej tak nie patrzyli. Dlaczego teraz zaczęli? Mam wrażenie, że nagle stałem się jakąś kaleką.
- Gabi, może pójdziemy do mnie? – zaproponował Shun, gdy po zajęciach wracaliśmy do pokoi.
- Czemu nie – odpowiedziałem.
Dean zostawił mnie pod głupim pretekstem już dwie lekcje temu. Nie miałem, co robić, a na nauce nie potrafiłem się skupić. Nawet w bibliotece się na mnie gapią i szepczą coś za plecami.
W pokoju Shuna, jak mogłem przypuszczać, panował... Nawet „chaos” to zbyt delikatne słowo. Huragany nie robią takiego bałaganu, jak on. Pomieszczenie było wywrócone do góry nogami. Dosłownie, żyrandol leżał na ziemi, a kawałek pizzy przykleił się do sufitu. Dziwne, że regał jeszcze stał cały.
- Czemu spadł? – spytałem, wskazując żyrandol.
- Zaczepiłem spodniami.
- Spodniami? – powtórzyłem, zaskoczony.
Bluzą, ręką, ale spodniami?
- Chciałem je rzucić na krzesło, ale wylądowały na nim i spadł.
- Aha.
Oczywiście, owe spodnie nadal leżały pod żyrandolem. Po co miałby je wyciągać, skoro jego szafa aż pęka od ubrań? Chyba rozumiem, po co mu tyle ciuchów. Shun jest po prostu tak strasznie leniwy, że woli wziąć nowe ubranie, niż uprać te, które utknęły na szafie, pod szafą, pod łóżkiem, na lub pod żyrandolem i zgaduje, że niejedna część jego garderoby wylądowała za oknem. Muszę uważać, kiedy znów będę pod nim przechodził.
Usiadłem na łóżku Shuna, uprzednio odsuwając na bok zmaltretowaną kołdrę. Chłopak usiadł tuż obok, opierając się o ścianę.
- Co się dzieje, Shun? – spytałem, zmartwiony.
- Nic. A co ma się dziać?
- Nie wiem, co, dlatego pytam! – podniosłem głos, zirytowany. – Zachowujesz się jak idiota! A tak właściwie to nie – poprawiłem się szybko. – Właśnie nie zachowujesz się jak idiota.
- A zazwyczaj tak się zachowuję?
- Tak. Nie! Znaczy... – poplątałem się we własnej wypowiedzi. – Przestałeś się śmiać. Zawsze byłeś wesoły i buzia ci się nie zamykała, a ostatnio chodzisz jakiś przybity. – Widząc, że już otwiera usta, by się spierać, dodałem: - Nie, nie wydaje mi się!
- No może – przyznał. – To przez Blake’a i Andrew.
- Co znowu zrobili?
- Nie odzywają się do mnie.
- Dziwisz się? – spytałem.
Miałem cholerną ochotę go teraz uderzyć.
- Nie.
- Więc ich przeproś, na pewno ci wybaczą – zapewniłem.
- Pójdziesz ze mną? – spytał z nadzieją. – Nigdy nikogo nie przepraszałem.
- W takim razie nie mam wyjścia. I lepiej od razu wezwę karetkę. Chłopaki padną na zawał.
- Chodź, są w muzycznej.
- To chyba jedyna sala, do której nie boicie się wejść – powiedziałem.
Poszliśmy do jedynego miejsca w tej szkole, które chłopcy regularnie odwiedzali. Nawet we własnych pokojach są tylko gościnnie. Najczęściej z rana i przed wyjściem do Dalii.
Weszliśmy do dźwiękoszczelnego pomieszczenia bez pukania. Shun nigdy nie puka i tym razem nie zwróciłem mu uwagi. Na korytarzu panowała cisza, ale w środku Andrew grał na gitarze, więc i tak by nie usłyszeli.
Gdy zamknąłem za nami drzwi, dźwięki ucichły. Rain spojrzał na mnie nieodgadnionym wzrokiem i szybko przeniósł go na Shuna. Nie wyglądał na złego czy obrażonego. W przeciwieństwie do Blake’a. Ten był wściekły, jak sto diabłów. I chyba wolałbym stać teraz twarzą w twarze z diabłami. Blondyn był oazą spokoju wśród tej hałaśliwej, rozpieszczonej i kapryśnej dwójki, jaką tworzył Andrew z Shunem. A teraz Moore podziwiał salę, jakby ją pierwszy raz na oczy widział.
- Shun – powiedziałem.
- Tak?
Bezczelny. Mam nadzieję, że te ściany są mocne, bo jak nie Blake, to ja za chwilę porachuję kości Shuna.
- Nie masz im nic do powiedzenia?
Chłopak stał przez chwilę wpatrzony w podłogę. Wyglądał na zagubionego i niewinnego.
- Przepraszam – powiedział. – Zachowałem się jak idiota. Co chyba nie powinno was dziwić – dodał, nadal patrząc pod nogi. – Nie wiem, co mógłbym jeszcze wam powiedzieć.
W końcu podniósł wzrok na blondyna i jeszcze raz powtórzył:
- Przepraszam, was obu.
Spoglądał to na jednego, to na drugiego, wyraźnie skruszony. Oni także wymienili spojrzenia, a mi szczęka opadła.
- Jeśli udajesz, to powinieneś zostać aktorem – powiedział Andrew, zbliżając się do nas.
- Wygrałeś zakład – oznajmił Blake. – Obiecałem, że jeśli kiedyś powiesz coś takiego, że ja zapomnę języka w gębie, to postawię ci tyle drinków, ile zdołasz wypić.
Shun w końcu się uśmiechnął.
- Z tą karetką to nie był taki zły pomysł – powiedział i pstryknął palcami tuż przed moją twarzą.
Zamrugałem powiekami, zaskoczony.
- Oni mieli mieć zawał, nie ty – przypomniał.
- Zawału nie mam, ale szok psychiczny, to co najmniej – przyznał Blake. – Stary, masz szczęście, że siedziałem, bo nie wiem, czy z wrażenia nie padłbym jak kłoda. A prędzej czy później, zapewne później, ale bym wstał. Tylko nie jestem pewien, czy mógłbym się obrazić.
- Więc się nie gniewasz? – spytał z uśmiechem.
Już nie wyglądał tak niewinnie, ale nadal był uroczy. Teraz wiem, czemu nikt nie może mu się oprzeć. Sam miałem ochotę go teraz przytulić.
- Nie – zapewnił Blake, wstając.
Pewnie ich serdeczny uścisk przyjaźni by mnie wzruszył, ale chwilę przed nim Shun przyciągnął mnie do siebie, przez co znalazłem się dokładnie pomiędzy tą trójką.
- Dusicie mnie! – krzyknąłem.
- Przeżyjesz – stwierdził Shun.
- Dalia? – zapytał Andrew.
- Oczywiście! – z radością zgodził się Moore. – Gabi, idziesz z nami.
- Ja?
- Przecież musimy uczcić to pamiętne wydarzenie!
- Właśnie, Gabi – wtrącił Blake. – I zapamiętajmy ten dzień, bo Shun nieprędko znów kogoś przeprosi.
- Nie zamierzam już nigdy nikogo przepraszać!
- Limit cudów został wyczerpany – stwierdził Andrew. – Komu w drogę, temu czas! Idziemy!
W klubie przesiedzieliśmy do późnego wieczora. Zgodnie z obietnicą, Blake kupił Shunowi tyle drinków, ile ten chciał. Ku zdziwieniu wszystkich, Moore wypił tylko dwa. Za to Andrew nie żałował sobie alkoholu.
Droga powrotna trochę mi się dłużyła. Szedłem w miarę normalnie, trochę szumiało mi w głowie i tylko raz się potknąłem. O własną stopę. Shun, jak nigdy, wracał trzeźwy. Zapewne alkomat miałby inne zdanie, w końcu trochę wypił, ale nie było po nim widać. Natomiast zataczający się Andrew szedł uczepiony nie mniej pijanego Blake’a. Zajmowali cały chodnik, którym mogły spokojnie iść cztery osoby obok siebie. Idąc od krawężnika do krawężnika, potykając się o wszelkie niewidzialne przeszkody, uprzykrzali nam życie swoim śpiewem. Jestem przekonany, że pijani ludzie mają kompletnie odmienny język.
Następnego ranka obudził mnie znajomy, brzęczący dźwięk, choć w tym momencie nie potrafiłem go zidentyfikować. Przeciągnąłem się zaspany i przetarłem oczy. Pokój wyglądał tak, jakby przez całą noc szalał w nim huragan. Obok łóżka znajdującego się po przeciwnej stronie ściany stał, odwrócony do mnie plecami, Shun.
- Co ja tu robię? – zapytałem.
Nie ulegało wątpliwości, że to nie był mój pokój, a Shuna.
- Nie pamiętasz? – zapytał, odwracając się w moją stronę.
- Pamiętam – odpowiedziałem, przeglądając w pamięci ostatni wieczór.
Pamiętam, że przyprowadziliśmy tu Blake’a i Andrew. Nadal śpią w jednym łóżku. Ale dlaczego ja nie wróciłem do siebie, to nie mam pojęcia.
- Która godzina? – spytałem.
- Nie wiem, ale przed chwilą był dzwonek.
- Czyli na pierwszą lekcję zaspałem – stwierdziłem.
Shun tylko się uśmiechnął i wrócił do obserwacji przyjaciół.
- Co w nich takiego ciekawego?
- Sam zobacz – polecił.
Wstałem, odnotowałem fakt, że nadal byłem w ubraniu, teraz pogniecionym, jakby je pies przeżuł i wypluł. Podszedłem do chłopaka i z zaciekawieniem obserwowałem śpiących przyjaciół.
- Jak myślisz, czyja ręka jest czyja? – zapytał Shun.
- Nie mam pojęcia – przyznałem.
Chłopcy byli tak splątani, że nie potrafiłem określić, który na którym leżał.
- Mają troje rąk – oznajmił zielonooki.
Przyjrzałem się uważnie i powiedziałem:
- Ja widzę tylko dwie.
Jedna ręka była oparta o ścianę, a druga zwisała za łóżko.
- Trzecia wystaje obok głowy Blake’a – wyjaśnił.
- Faktycznie – przyznałem. – Ciekawe, gdzie czwarta.
- Może ją zjedli przez sen?
- Może. Shun,… – zacząłem, dostrzegając pewien szczegół - …dlaczego mają pięć stóp?
- Jak to pięć?
Chłopak kucnął, patrząc na splątane ciała pod innym kątem. Trzy ręce i pięć stóp, z czego jedna leżała na poduszce, ciekawe.
- To jest ręka! – wyraził swoje odkrycie Shun. – Któryś leży w poprzek łóżka.
Ciekawe, co w nocy robili. Nawet fizyka z biologią razem wzięte nie mogłyby wyjaśnić tego zjawiska. Ludzie zasypiają w różnych pozycjach, ale żeby tak ciasno się obejmować rękami i nogami, to pierwszy raz widzę.
Moore podszedł do biurka i wyjął z szuflady puszyste, białe piórko. Z psotnym uśmieszkiem wrócił do chłopaków i połaskotał którąś ze stóp. Niespodziewanie poruszyły się wszystkie nogi. Shun zaśmiał się cicho, mówiąc:
- Chyba ta stopa sama nie wie, do kogo należy.
- Moja... – usłyszeliśmy cichy głos. – Blake, wstawaj. Dusisz mi rękę.
- Mmm.... – odpowiedział blondyn.
- A wy przestańcie się w Caina bawić – rozkazał Andrew.
- W Caina? – powtórzyłem.
- Często, jak tu nocują, to on stoi nad nimi i komentuje ich nienormalne pozycje – wyjaśnił Shun.
- Aha.
Tylko tyle zdołałem wydusić. Interesuje go, jak śpią chłopaki, a nie obchodzi go własny brat. Było mi przykro, znowu. Uciekłem do łazienki, aby nie zauważyli nagłej zmiany mojego nastroju. Przemyłem twarz zimną wodą i kiedy odrzuciłem żal do Caina, wróciłem do pokoju. Chłopcy zdążyli wyplątać się z siebie nawzajem i teraz siedzieli zaspani na łóżku.
- Która godzina? – zapytał Blake.
- Wpół do jedenastej – odpowiedział Moore.
- Co!? – krzyknąłem.
- Obudził cię dzwonek kończący już trzecią lekcję, Gabi – wyjaśnił Shun.
- Super... – skomentowałem.
Straciłem historię i dwie matmy.
- Nie warto już iść na lekcje – stwierdził Andrew.
- Pogoda się poprawiła – zauważył Shun, patrząc w okno. – Możemy gdzieś iść.
- Daj nam się najpierw ogarnąć – poprosił Blake.
- Ja też muszę – przyznałem.
- Gabi, a ten twój przyjaciel-artysta… – zaczął blondyn. - Napisał może coś jeszcze?
- Nie wiem.
- Zapytaj go. Ma talent – przyznał.
- Jak go spotkam, na pewno zapytam – obiecałem. – A teraz pójdę się odświeżyć.
Na szczęście korytarz był pusty. Wolałem, aby nie widziano mnie w tak wymiętoszonych ubraniach. Jeszcze pomyśleliby niewiadomo, co.
Wziąłem prysznic i przebrany w świeże ubrania siedziałem na łóżku, gdy drzwi otworzyły się i wszedł Shun.
- Puka się! – przypomniałem.
- Po co? – zapytał. – Wpadanie bez zapowiedzi jest ciekawsze.
Westchnąłem. I po co ja sobie język strzępię?
- Wstawaj, idziemy – rozkazał.
- Gdzie?
- Nie wiem. Gdzieś. Jak dojdziemy, to się dowiemy.
Zastanowiłem się chwilę. Na lekcje i tak już nie planowałem iść.
- Ehh... Ty i te twoje pomysły – rzuciłem, wstając z posłania.
- Ty i twoje marudzenie – odgryzł się.
- Ja marudzę?
- A nie?
Nie odpowiedziałem. Wyszedłem na zewnątrz, a zielonooki za mną. Zamknąłem drzwi na klucz i bez słowa skierowałem się do holu.
- Chyba się nie obraziłeś? – zapytał.
- Nie. Ale nie jestem marudą.
- Oczywiście, że nie. Nie wiem, skąd mi to w ogóle do głowy przyszło.
- Shun!
Nie wiedziałem, czy ze mnie kpi, czy mówi prawdę.
- Chłopaki mają czekać na zewnątrz – zmienił temat. – Ale jak ich znam, to my będziemy czekać na nich.
Na głównym korytarzu kręciło się kilka osób. Trwała długa przerwa i wyszli nacieszyć się słońcem. Znowu miałem dziwne wrażenie, że wszyscy mnie obserwują i szepczą coś do siebie. Chyba nawet Shun to zauważył.
Wyszliśmy na dwór. Dzwonek obwieścił koniec przerwy i większość wracała do szkoły. Odeszliśmy kawałek, obchodząc fontannę i skręciliśmy w boczną alejkę.
- Shun, wiesz, o co im chodzi?
- Komu? – udawał zdziwionego.
Poznałem go na tyle dobrze, żeby wiedzieć. Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, o co pytam. I znał odpowiedź.
- Oni wszyscy. Patrzą na mnie, jakbym... – nie potrafiłem tego określić.
- Martwisz się takimi głupotami? – zapytał.
- Tak. Kiedyś tak nie patrzyli. Zrobiłem coś komuś? - patrzyłem na niego wyczekująco. – Shun, ty wiesz, dlaczego.
- Skąd miałbym wiedzieć? – spytał, odwracając wzrok w inną stronę.
Rozejrzałem się wokół. Ktoś mnie obserwował, byłem pewien. Powód tego uczucia znalazłem szybko.
- Dean... – powiedziałem cicho.
Złotooki szedł powoli w naszą stronę. Coś w jego oczach mi się nie podobało. Były inne. Brakowało w nich radości i ciepła. Brakowało także jego uśmiechu, którym zawsze mnie obdarzał. Podbiegłem do niego.
- Gabi! – krzyknął za mną Shun.
- Dean – powiedziałem, stając przed nim. – Coś się stało?
- Ty mi to powiedz – odpowiedział.
- Ale... co?
Nie rozumiałem, o czym mówi.
- Ta plotka, jest prawdziwa? – zapytał.
- Gabryś – Shun chwycił mnie za rękę.
- Jaka plotka? – zapytałem.
- Gabi, to...
- Shun, jaka plotka?! Powiedz mi! – zażądałem.
- Jesteś tak samo tajemniczy, jak twój brat – powiedział Dean.
- Ja?
- Tak, Gabi. Z większością ludzi zamieniasz raptem parę zdań. Na dodatek chodzisz do Dalii z takimi, jak Moore. Słyną z posiadania stu kochanków jednej nocy.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Oni wszyscy sądzą, że się puszczam...?
- Uwierzyłeś w to? – spytałem, niedowierzając. Przetarłem dłonią załzawione oczy. – Wiesz dobrze, że jestem prawiczkiem! Nigdy z nikim nie spałem!
- Wiem, tylko... Mi nie chodzi o te głupie plotki – zapewnił, nawet na mnie nie patrząc.
- A o co? Czemu nagle nie chcesz się ze mną spotykać?
- Gabi, gdzie byłeś wczoraj w nocy?
- U Shuna. Ale to tylko mój przyjaciel – przypomniałem.
- Paul też tak mówił. A ja nie mam ochoty na powtórkę.
Chyba zacząłem rozumieć. A przynajmniej częściowo.
- Ale ja go nie kocham. Tylko go lubię.
Moore i Dean stali, wpatrując się w siebie nawzajem.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytałem Shuna oskarżycielskim tonem.
- Słyszałem tę plotkę. Próbowałem się dowiedzieć, kto je rozsiał.
- I dowiedziałeś się? – zapytał Dean.
- Nie.
- Opisy kochanków Gabriela są tak szczegółowe, że trudno w nie wierzyć.
- Co!?- krzyknąłem. - Jakich kochanków?
- Ktoś to zrobił celowo – oświadczył Dean. – I ja wiem, kto.
- Kto? – spytałem. – Dean, do cholery, kto mnie tak nienawidzi?
Nie wiem, czy byłem bardziej zły, czy załamany. Już nie umiałem powstrzymywać łez. Zwłaszcza, że domyśliłem się, kto.
- Przykro mi, Gabi – powiedział Dean.
Przytulił mnie, a ja rozpłakałem się na dobre.
- Skąd wiesz? – spytałem.
- Byłem u niego. Nawet nie próbował zaprzeczyć.
- U kogo byłeś? – zapytał Shun, niczego nie rozumiejąc.
- U Caina.
- Co? Cain by nie... – zamilkł.
Ja też nie chciałem w to uwierzyć. Mógłbym znieść nienawiść każdego człowieka na Ziemi, tylko nie jego. Nieważne, że był moim bratem, kochałem go ponad wszystko. I on doskonale o tym wiedział.
- Skarbie, nie płacz już – usłyszałem tuż przy uchu. – Chodź, porozmawiamy u mnie.
Nie sprzeciwiałem się. Nie miałem siły, a poza tym, było mi wszystko jedno.
Nie pamiętam, jak i kiedy znaleźliśmy się w jego pokoju. Zbyt pogrążony we wspomnieniach nie zwracałem uwagi na rzeczywistość. Po tylu latach wreszcie to do mnie dotarło, straciłem go. Straciłem ukochaną osobę na zawsze...
Siedziałem na podłodze oparty o łóżko, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Tuż obok był Dean, delikatnie przeczesujący moje włosy palcami.
- Nie płacz już – powiedział.
- Już chyba nie mogę – przyznałem.
Gdyby wtedy mu się udało... Chyba łatwiej pogodziłbym się ze śmiercią Caina niż z faktem, że mną gardzi.
- Boże, o czym ja myślę! – krzyknąłem nagle.
- Gabi...
- Wiesz, co pomyślałem?! Że byłoby lepiej, gdyby się zabił! – wyznałem, ponownie wybuchając płaczem. Czułem się okropnie.
- Kochanie, nie płacz, on nie jest tego wart.
- Kocham go...
- Wiem, skarbie. Jest twoim bratem, ale...
- Nie – przerwałem. - Kocham go najbardziej na świecie...
Łzy napłynęły mi do oczu. Nie próbowałem ich powstrzymać.
- Mimo tego, jaki jest? – zapytał. – Co ci zrobił? Potrafisz go jeszcze kochać?
Opowiedziałem mu o wszystkim. O tym, jak Cain zniknął, jak się wtedy czułem i jak bardzo się bałem. Powiedziałem, jak wrócił, strasznie odmieniony. Pierwszy raz się z tego zwierzyłem. I wcale nie poczułem się lepiej. To nie mogło mi zwrócić mojego Caina. Cieszę się, że mam Deana. Ufam mu bezgranicznie.
- Może kiedyś był kimś, kogo warto kochać… - zaczął.
- Bo był – zapewniłem.
- ...Ale już nie jest – dokończył. – Przykro mi, Gabi.
- Mi też. Dean, bo... – zawahałem się. – Jest coś jeszcze – przyznałem. – Tylko obiecaj, że zachowasz to dla siebie.
Wpatrywałem się z nadzieją w jego złote tęczówki.
- Obiecuję – powiedział.
Odwróciłem wzrok. Nie potrafiłem powiedzieć mu tego prosto w oczy.
- To był Cain... – powiedziałem cicho. – Przyznał się, jak odwiedzałem go w szpitalu. To on... On skrzywdził Paula.
Te słowa ledwo udało mi się wypowiedzieć. Bałem się reakcji Deana. Kochał Paula, a przez mojego brata go stracił.
Kiedy znów odważyłem się na niego spojrzeć, on nieobecnym wzrokiem patrzył w dywan.
- Chcesz, żebym milczał – oznajmił. – Wiem, kto to zrobił i mam udawać, że nie wiem.
- Proszę... – szepnąłem.
- Póki nie wróci Paul, niczego mu nie udowodnimy. Ale jak wróci...
- To i tak wszystko się wyda – dokończyłem za niego.
- Wtedy nie będę milczał.
- Dobrze. Ale nie idź do niego – poprosiłem.
- Nie zamierzam. Dzisiejsza wizyta w zupełności mi wystarczy – zapewnił.
Otarł mi łzę z policzka.
- Nie płacz – powiedział. – Nie lubię, kiedy płaczesz.
Nie zabrał ręki. Uśmiechnął się i po chwili mnie pocałował
- Kocham cię – szepnął. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Serce nagle zabiło mi mocniej. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Może przez Caina nie umiałem cieszyć się tym naprawdę, ale było mi lżej. Jest ktoś, kto mnie kocha. I ja go kocham. Może nie tak bardzo, jak zawsze kochałem Caina, ale na pewno Dean wiele dla mnie znaczy. Nie mogę być z bratem. A z Deanem bardzo bym chciał. Chyba się zakochałem...
Cain żył i doprowadzał lekarzy do szału. Nie zamienił szpitala w gruzy, jak się obawiał ojciec. Od dawna nie wpadał już w furię. Chyba o wiele większą satysfakcję sprawiało mu doprowadzanie ludzi do szewskiej pasji swoim spokojem i aurą strachu, jaką wokół siebie roztacza. Wie, że nikt nie dorówna mu w walce, nawet tej na słowa. I na każdym kroku to udowadnia. A ludzie nie znoszą porażek. Fakt, że boją się tak młodej osoby, tylko potęguje ich złość. Żałuję, że nie znam go tak dobrze, jakbym chciał. Nie wiem, czy znęcanie się nad innymi poprawia mu humor i nie spróbuje kolejny raz odebrać sobie życia. Ludzie mogą mnie uważać za egoistę, ale zrobiłbym dla niego wszystko. Nieważne, że żyjąc, rani wielu ludzi. Ja ponad wszystko to życie kocham i bez wahania oddałbym za nie własne.
Ale im nie chodziło Caina. Po jego próbie samobójczej tak nie patrzyli. Dlaczego teraz zaczęli? Mam wrażenie, że nagle stałem się jakąś kaleką.
- Gabi, może pójdziemy do mnie? – zaproponował Shun, gdy po zajęciach wracaliśmy do pokoi.
- Czemu nie – odpowiedziałem.
Dean zostawił mnie pod głupim pretekstem już dwie lekcje temu. Nie miałem, co robić, a na nauce nie potrafiłem się skupić. Nawet w bibliotece się na mnie gapią i szepczą coś za plecami.
W pokoju Shuna, jak mogłem przypuszczać, panował... Nawet „chaos” to zbyt delikatne słowo. Huragany nie robią takiego bałaganu, jak on. Pomieszczenie było wywrócone do góry nogami. Dosłownie, żyrandol leżał na ziemi, a kawałek pizzy przykleił się do sufitu. Dziwne, że regał jeszcze stał cały.
- Czemu spadł? – spytałem, wskazując żyrandol.
- Zaczepiłem spodniami.
- Spodniami? – powtórzyłem, zaskoczony.
Bluzą, ręką, ale spodniami?
- Chciałem je rzucić na krzesło, ale wylądowały na nim i spadł.
- Aha.
Oczywiście, owe spodnie nadal leżały pod żyrandolem. Po co miałby je wyciągać, skoro jego szafa aż pęka od ubrań? Chyba rozumiem, po co mu tyle ciuchów. Shun jest po prostu tak strasznie leniwy, że woli wziąć nowe ubranie, niż uprać te, które utknęły na szafie, pod szafą, pod łóżkiem, na lub pod żyrandolem i zgaduje, że niejedna część jego garderoby wylądowała za oknem. Muszę uważać, kiedy znów będę pod nim przechodził.
Usiadłem na łóżku Shuna, uprzednio odsuwając na bok zmaltretowaną kołdrę. Chłopak usiadł tuż obok, opierając się o ścianę.
- Co się dzieje, Shun? – spytałem, zmartwiony.
- Nic. A co ma się dziać?
- Nie wiem, co, dlatego pytam! – podniosłem głos, zirytowany. – Zachowujesz się jak idiota! A tak właściwie to nie – poprawiłem się szybko. – Właśnie nie zachowujesz się jak idiota.
- A zazwyczaj tak się zachowuję?
- Tak. Nie! Znaczy... – poplątałem się we własnej wypowiedzi. – Przestałeś się śmiać. Zawsze byłeś wesoły i buzia ci się nie zamykała, a ostatnio chodzisz jakiś przybity. – Widząc, że już otwiera usta, by się spierać, dodałem: - Nie, nie wydaje mi się!
- No może – przyznał. – To przez Blake’a i Andrew.
- Co znowu zrobili?
- Nie odzywają się do mnie.
- Dziwisz się? – spytałem.
Miałem cholerną ochotę go teraz uderzyć.
- Nie.
- Więc ich przeproś, na pewno ci wybaczą – zapewniłem.
- Pójdziesz ze mną? – spytał z nadzieją. – Nigdy nikogo nie przepraszałem.
- W takim razie nie mam wyjścia. I lepiej od razu wezwę karetkę. Chłopaki padną na zawał.
- Chodź, są w muzycznej.
- To chyba jedyna sala, do której nie boicie się wejść – powiedziałem.
Poszliśmy do jedynego miejsca w tej szkole, które chłopcy regularnie odwiedzali. Nawet we własnych pokojach są tylko gościnnie. Najczęściej z rana i przed wyjściem do Dalii.
Weszliśmy do dźwiękoszczelnego pomieszczenia bez pukania. Shun nigdy nie puka i tym razem nie zwróciłem mu uwagi. Na korytarzu panowała cisza, ale w środku Andrew grał na gitarze, więc i tak by nie usłyszeli.
Gdy zamknąłem za nami drzwi, dźwięki ucichły. Rain spojrzał na mnie nieodgadnionym wzrokiem i szybko przeniósł go na Shuna. Nie wyglądał na złego czy obrażonego. W przeciwieństwie do Blake’a. Ten był wściekły, jak sto diabłów. I chyba wolałbym stać teraz twarzą w twarze z diabłami. Blondyn był oazą spokoju wśród tej hałaśliwej, rozpieszczonej i kapryśnej dwójki, jaką tworzył Andrew z Shunem. A teraz Moore podziwiał salę, jakby ją pierwszy raz na oczy widział.
- Shun – powiedziałem.
- Tak?
Bezczelny. Mam nadzieję, że te ściany są mocne, bo jak nie Blake, to ja za chwilę porachuję kości Shuna.
- Nie masz im nic do powiedzenia?
Chłopak stał przez chwilę wpatrzony w podłogę. Wyglądał na zagubionego i niewinnego.
- Przepraszam – powiedział. – Zachowałem się jak idiota. Co chyba nie powinno was dziwić – dodał, nadal patrząc pod nogi. – Nie wiem, co mógłbym jeszcze wam powiedzieć.
W końcu podniósł wzrok na blondyna i jeszcze raz powtórzył:
- Przepraszam, was obu.
Spoglądał to na jednego, to na drugiego, wyraźnie skruszony. Oni także wymienili spojrzenia, a mi szczęka opadła.
- Jeśli udajesz, to powinieneś zostać aktorem – powiedział Andrew, zbliżając się do nas.
- Wygrałeś zakład – oznajmił Blake. – Obiecałem, że jeśli kiedyś powiesz coś takiego, że ja zapomnę języka w gębie, to postawię ci tyle drinków, ile zdołasz wypić.
Shun w końcu się uśmiechnął.
- Z tą karetką to nie był taki zły pomysł – powiedział i pstryknął palcami tuż przed moją twarzą.
Zamrugałem powiekami, zaskoczony.
- Oni mieli mieć zawał, nie ty – przypomniał.
- Zawału nie mam, ale szok psychiczny, to co najmniej – przyznał Blake. – Stary, masz szczęście, że siedziałem, bo nie wiem, czy z wrażenia nie padłbym jak kłoda. A prędzej czy później, zapewne później, ale bym wstał. Tylko nie jestem pewien, czy mógłbym się obrazić.
- Więc się nie gniewasz? – spytał z uśmiechem.
Już nie wyglądał tak niewinnie, ale nadal był uroczy. Teraz wiem, czemu nikt nie może mu się oprzeć. Sam miałem ochotę go teraz przytulić.
- Nie – zapewnił Blake, wstając.
Pewnie ich serdeczny uścisk przyjaźni by mnie wzruszył, ale chwilę przed nim Shun przyciągnął mnie do siebie, przez co znalazłem się dokładnie pomiędzy tą trójką.
- Dusicie mnie! – krzyknąłem.
- Przeżyjesz – stwierdził Shun.
- Dalia? – zapytał Andrew.
- Oczywiście! – z radością zgodził się Moore. – Gabi, idziesz z nami.
- Ja?
- Przecież musimy uczcić to pamiętne wydarzenie!
- Właśnie, Gabi – wtrącił Blake. – I zapamiętajmy ten dzień, bo Shun nieprędko znów kogoś przeprosi.
- Nie zamierzam już nigdy nikogo przepraszać!
- Limit cudów został wyczerpany – stwierdził Andrew. – Komu w drogę, temu czas! Idziemy!
W klubie przesiedzieliśmy do późnego wieczora. Zgodnie z obietnicą, Blake kupił Shunowi tyle drinków, ile ten chciał. Ku zdziwieniu wszystkich, Moore wypił tylko dwa. Za to Andrew nie żałował sobie alkoholu.
Droga powrotna trochę mi się dłużyła. Szedłem w miarę normalnie, trochę szumiało mi w głowie i tylko raz się potknąłem. O własną stopę. Shun, jak nigdy, wracał trzeźwy. Zapewne alkomat miałby inne zdanie, w końcu trochę wypił, ale nie było po nim widać. Natomiast zataczający się Andrew szedł uczepiony nie mniej pijanego Blake’a. Zajmowali cały chodnik, którym mogły spokojnie iść cztery osoby obok siebie. Idąc od krawężnika do krawężnika, potykając się o wszelkie niewidzialne przeszkody, uprzykrzali nam życie swoim śpiewem. Jestem przekonany, że pijani ludzie mają kompletnie odmienny język.
Następnego ranka obudził mnie znajomy, brzęczący dźwięk, choć w tym momencie nie potrafiłem go zidentyfikować. Przeciągnąłem się zaspany i przetarłem oczy. Pokój wyglądał tak, jakby przez całą noc szalał w nim huragan. Obok łóżka znajdującego się po przeciwnej stronie ściany stał, odwrócony do mnie plecami, Shun.
- Co ja tu robię? – zapytałem.
Nie ulegało wątpliwości, że to nie był mój pokój, a Shuna.
- Nie pamiętasz? – zapytał, odwracając się w moją stronę.
- Pamiętam – odpowiedziałem, przeglądając w pamięci ostatni wieczór.
Pamiętam, że przyprowadziliśmy tu Blake’a i Andrew. Nadal śpią w jednym łóżku. Ale dlaczego ja nie wróciłem do siebie, to nie mam pojęcia.
- Która godzina? – spytałem.
- Nie wiem, ale przed chwilą był dzwonek.
- Czyli na pierwszą lekcję zaspałem – stwierdziłem.
Shun tylko się uśmiechnął i wrócił do obserwacji przyjaciół.
- Co w nich takiego ciekawego?
- Sam zobacz – polecił.
Wstałem, odnotowałem fakt, że nadal byłem w ubraniu, teraz pogniecionym, jakby je pies przeżuł i wypluł. Podszedłem do chłopaka i z zaciekawieniem obserwowałem śpiących przyjaciół.
- Jak myślisz, czyja ręka jest czyja? – zapytał Shun.
- Nie mam pojęcia – przyznałem.
Chłopcy byli tak splątani, że nie potrafiłem określić, który na którym leżał.
- Mają troje rąk – oznajmił zielonooki.
Przyjrzałem się uważnie i powiedziałem:
- Ja widzę tylko dwie.
Jedna ręka była oparta o ścianę, a druga zwisała za łóżko.
- Trzecia wystaje obok głowy Blake’a – wyjaśnił.
- Faktycznie – przyznałem. – Ciekawe, gdzie czwarta.
- Może ją zjedli przez sen?
- Może. Shun,… – zacząłem, dostrzegając pewien szczegół - …dlaczego mają pięć stóp?
- Jak to pięć?
Chłopak kucnął, patrząc na splątane ciała pod innym kątem. Trzy ręce i pięć stóp, z czego jedna leżała na poduszce, ciekawe.
- To jest ręka! – wyraził swoje odkrycie Shun. – Któryś leży w poprzek łóżka.
Ciekawe, co w nocy robili. Nawet fizyka z biologią razem wzięte nie mogłyby wyjaśnić tego zjawiska. Ludzie zasypiają w różnych pozycjach, ale żeby tak ciasno się obejmować rękami i nogami, to pierwszy raz widzę.
Moore podszedł do biurka i wyjął z szuflady puszyste, białe piórko. Z psotnym uśmieszkiem wrócił do chłopaków i połaskotał którąś ze stóp. Niespodziewanie poruszyły się wszystkie nogi. Shun zaśmiał się cicho, mówiąc:
- Chyba ta stopa sama nie wie, do kogo należy.
- Moja... – usłyszeliśmy cichy głos. – Blake, wstawaj. Dusisz mi rękę.
- Mmm.... – odpowiedział blondyn.
- A wy przestańcie się w Caina bawić – rozkazał Andrew.
- W Caina? – powtórzyłem.
- Często, jak tu nocują, to on stoi nad nimi i komentuje ich nienormalne pozycje – wyjaśnił Shun.
- Aha.
Tylko tyle zdołałem wydusić. Interesuje go, jak śpią chłopaki, a nie obchodzi go własny brat. Było mi przykro, znowu. Uciekłem do łazienki, aby nie zauważyli nagłej zmiany mojego nastroju. Przemyłem twarz zimną wodą i kiedy odrzuciłem żal do Caina, wróciłem do pokoju. Chłopcy zdążyli wyplątać się z siebie nawzajem i teraz siedzieli zaspani na łóżku.
- Która godzina? – zapytał Blake.
- Wpół do jedenastej – odpowiedział Moore.
- Co!? – krzyknąłem.
- Obudził cię dzwonek kończący już trzecią lekcję, Gabi – wyjaśnił Shun.
- Super... – skomentowałem.
Straciłem historię i dwie matmy.
- Nie warto już iść na lekcje – stwierdził Andrew.
- Pogoda się poprawiła – zauważył Shun, patrząc w okno. – Możemy gdzieś iść.
- Daj nam się najpierw ogarnąć – poprosił Blake.
- Ja też muszę – przyznałem.
- Gabi, a ten twój przyjaciel-artysta… – zaczął blondyn. - Napisał może coś jeszcze?
- Nie wiem.
- Zapytaj go. Ma talent – przyznał.
- Jak go spotkam, na pewno zapytam – obiecałem. – A teraz pójdę się odświeżyć.
Na szczęście korytarz był pusty. Wolałem, aby nie widziano mnie w tak wymiętoszonych ubraniach. Jeszcze pomyśleliby niewiadomo, co.
Wziąłem prysznic i przebrany w świeże ubrania siedziałem na łóżku, gdy drzwi otworzyły się i wszedł Shun.
- Puka się! – przypomniałem.
- Po co? – zapytał. – Wpadanie bez zapowiedzi jest ciekawsze.
Westchnąłem. I po co ja sobie język strzępię?
- Wstawaj, idziemy – rozkazał.
- Gdzie?
- Nie wiem. Gdzieś. Jak dojdziemy, to się dowiemy.
Zastanowiłem się chwilę. Na lekcje i tak już nie planowałem iść.
- Ehh... Ty i te twoje pomysły – rzuciłem, wstając z posłania.
- Ty i twoje marudzenie – odgryzł się.
- Ja marudzę?
- A nie?
Nie odpowiedziałem. Wyszedłem na zewnątrz, a zielonooki za mną. Zamknąłem drzwi na klucz i bez słowa skierowałem się do holu.
- Chyba się nie obraziłeś? – zapytał.
- Nie. Ale nie jestem marudą.
- Oczywiście, że nie. Nie wiem, skąd mi to w ogóle do głowy przyszło.
- Shun!
Nie wiedziałem, czy ze mnie kpi, czy mówi prawdę.
- Chłopaki mają czekać na zewnątrz – zmienił temat. – Ale jak ich znam, to my będziemy czekać na nich.
Na głównym korytarzu kręciło się kilka osób. Trwała długa przerwa i wyszli nacieszyć się słońcem. Znowu miałem dziwne wrażenie, że wszyscy mnie obserwują i szepczą coś do siebie. Chyba nawet Shun to zauważył.
Wyszliśmy na dwór. Dzwonek obwieścił koniec przerwy i większość wracała do szkoły. Odeszliśmy kawałek, obchodząc fontannę i skręciliśmy w boczną alejkę.
- Shun, wiesz, o co im chodzi?
- Komu? – udawał zdziwionego.
Poznałem go na tyle dobrze, żeby wiedzieć. Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, o co pytam. I znał odpowiedź.
- Oni wszyscy. Patrzą na mnie, jakbym... – nie potrafiłem tego określić.
- Martwisz się takimi głupotami? – zapytał.
- Tak. Kiedyś tak nie patrzyli. Zrobiłem coś komuś? - patrzyłem na niego wyczekująco. – Shun, ty wiesz, dlaczego.
- Skąd miałbym wiedzieć? – spytał, odwracając wzrok w inną stronę.
Rozejrzałem się wokół. Ktoś mnie obserwował, byłem pewien. Powód tego uczucia znalazłem szybko.
- Dean... – powiedziałem cicho.
Złotooki szedł powoli w naszą stronę. Coś w jego oczach mi się nie podobało. Były inne. Brakowało w nich radości i ciepła. Brakowało także jego uśmiechu, którym zawsze mnie obdarzał. Podbiegłem do niego.
- Gabi! – krzyknął za mną Shun.
- Dean – powiedziałem, stając przed nim. – Coś się stało?
- Ty mi to powiedz – odpowiedział.
- Ale... co?
Nie rozumiałem, o czym mówi.
- Ta plotka, jest prawdziwa? – zapytał.
- Gabryś – Shun chwycił mnie za rękę.
- Jaka plotka? – zapytałem.
- Gabi, to...
- Shun, jaka plotka?! Powiedz mi! – zażądałem.
- Jesteś tak samo tajemniczy, jak twój brat – powiedział Dean.
- Ja?
- Tak, Gabi. Z większością ludzi zamieniasz raptem parę zdań. Na dodatek chodzisz do Dalii z takimi, jak Moore. Słyną z posiadania stu kochanków jednej nocy.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Oni wszyscy sądzą, że się puszczam...?
- Uwierzyłeś w to? – spytałem, niedowierzając. Przetarłem dłonią załzawione oczy. – Wiesz dobrze, że jestem prawiczkiem! Nigdy z nikim nie spałem!
- Wiem, tylko... Mi nie chodzi o te głupie plotki – zapewnił, nawet na mnie nie patrząc.
- A o co? Czemu nagle nie chcesz się ze mną spotykać?
- Gabi, gdzie byłeś wczoraj w nocy?
- U Shuna. Ale to tylko mój przyjaciel – przypomniałem.
- Paul też tak mówił. A ja nie mam ochoty na powtórkę.
Chyba zacząłem rozumieć. A przynajmniej częściowo.
- Ale ja go nie kocham. Tylko go lubię.
Moore i Dean stali, wpatrując się w siebie nawzajem.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytałem Shuna oskarżycielskim tonem.
- Słyszałem tę plotkę. Próbowałem się dowiedzieć, kto je rozsiał.
- I dowiedziałeś się? – zapytał Dean.
- Nie.
- Opisy kochanków Gabriela są tak szczegółowe, że trudno w nie wierzyć.
- Co!?- krzyknąłem. - Jakich kochanków?
- Ktoś to zrobił celowo – oświadczył Dean. – I ja wiem, kto.
- Kto? – spytałem. – Dean, do cholery, kto mnie tak nienawidzi?
Nie wiem, czy byłem bardziej zły, czy załamany. Już nie umiałem powstrzymywać łez. Zwłaszcza, że domyśliłem się, kto.
- Przykro mi, Gabi – powiedział Dean.
Przytulił mnie, a ja rozpłakałem się na dobre.
- Skąd wiesz? – spytałem.
- Byłem u niego. Nawet nie próbował zaprzeczyć.
- U kogo byłeś? – zapytał Shun, niczego nie rozumiejąc.
- U Caina.
- Co? Cain by nie... – zamilkł.
Ja też nie chciałem w to uwierzyć. Mógłbym znieść nienawiść każdego człowieka na Ziemi, tylko nie jego. Nieważne, że był moim bratem, kochałem go ponad wszystko. I on doskonale o tym wiedział.
- Skarbie, nie płacz już – usłyszałem tuż przy uchu. – Chodź, porozmawiamy u mnie.
Nie sprzeciwiałem się. Nie miałem siły, a poza tym, było mi wszystko jedno.
Nie pamiętam, jak i kiedy znaleźliśmy się w jego pokoju. Zbyt pogrążony we wspomnieniach nie zwracałem uwagi na rzeczywistość. Po tylu latach wreszcie to do mnie dotarło, straciłem go. Straciłem ukochaną osobę na zawsze...
Siedziałem na podłodze oparty o łóżko, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Tuż obok był Dean, delikatnie przeczesujący moje włosy palcami.
- Nie płacz już – powiedział.
- Już chyba nie mogę – przyznałem.
Gdyby wtedy mu się udało... Chyba łatwiej pogodziłbym się ze śmiercią Caina niż z faktem, że mną gardzi.
- Boże, o czym ja myślę! – krzyknąłem nagle.
- Gabi...
- Wiesz, co pomyślałem?! Że byłoby lepiej, gdyby się zabił! – wyznałem, ponownie wybuchając płaczem. Czułem się okropnie.
- Kochanie, nie płacz, on nie jest tego wart.
- Kocham go...
- Wiem, skarbie. Jest twoim bratem, ale...
- Nie – przerwałem. - Kocham go najbardziej na świecie...
Łzy napłynęły mi do oczu. Nie próbowałem ich powstrzymać.
- Mimo tego, jaki jest? – zapytał. – Co ci zrobił? Potrafisz go jeszcze kochać?
Opowiedziałem mu o wszystkim. O tym, jak Cain zniknął, jak się wtedy czułem i jak bardzo się bałem. Powiedziałem, jak wrócił, strasznie odmieniony. Pierwszy raz się z tego zwierzyłem. I wcale nie poczułem się lepiej. To nie mogło mi zwrócić mojego Caina. Cieszę się, że mam Deana. Ufam mu bezgranicznie.
- Może kiedyś był kimś, kogo warto kochać… - zaczął.
- Bo był – zapewniłem.
- ...Ale już nie jest – dokończył. – Przykro mi, Gabi.
- Mi też. Dean, bo... – zawahałem się. – Jest coś jeszcze – przyznałem. – Tylko obiecaj, że zachowasz to dla siebie.
Wpatrywałem się z nadzieją w jego złote tęczówki.
- Obiecuję – powiedział.
Odwróciłem wzrok. Nie potrafiłem powiedzieć mu tego prosto w oczy.
- To był Cain... – powiedziałem cicho. – Przyznał się, jak odwiedzałem go w szpitalu. To on... On skrzywdził Paula.
Te słowa ledwo udało mi się wypowiedzieć. Bałem się reakcji Deana. Kochał Paula, a przez mojego brata go stracił.
Kiedy znów odważyłem się na niego spojrzeć, on nieobecnym wzrokiem patrzył w dywan.
- Chcesz, żebym milczał – oznajmił. – Wiem, kto to zrobił i mam udawać, że nie wiem.
- Proszę... – szepnąłem.
- Póki nie wróci Paul, niczego mu nie udowodnimy. Ale jak wróci...
- To i tak wszystko się wyda – dokończyłem za niego.
- Wtedy nie będę milczał.
- Dobrze. Ale nie idź do niego – poprosiłem.
- Nie zamierzam. Dzisiejsza wizyta w zupełności mi wystarczy – zapewnił.
Otarł mi łzę z policzka.
- Nie płacz – powiedział. – Nie lubię, kiedy płaczesz.
Nie zabrał ręki. Uśmiechnął się i po chwili mnie pocałował
- Kocham cię – szepnął. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Serce nagle zabiło mi mocniej. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Może przez Caina nie umiałem cieszyć się tym naprawdę, ale było mi lżej. Jest ktoś, kto mnie kocha. I ja go kocham. Może nie tak bardzo, jak zawsze kochałem Caina, ale na pewno Dean wiele dla mnie znaczy. Nie mogę być z bratem. A z Deanem bardzo bym chciał. Chyba się zakochałem...
Gabryś.. trzymaj się! niedługo na pewno będzie dobrze! <3
OdpowiedzUsuńokej.. Shun przeprosił.. świat się kończy? :P
haha, nie mogłam z tego, jak Andrew i Blake spali ze sobą (tym razem tylko spali, nie robili przy okazji różnych rzeczy, których oczy moje nie powinny jeszcze czytać ani oglądać, albowiem nie mam ukończonych osiemnastu lat. amen.). a komentarze Shuna i Gabriela? bezcenne XD
Ay
Ponownie długo czytałam rozdział, bo nie umiałam powstrzymać śmiechu i ciężko mi było się skupić na kolejnych zdaniach. Ta pozycja w spaniu była genialna. :D
OdpowiedzUsuńShun przeprosił? Sensacja dwudziestego pierwszego wieku. :D
Później już zrobiło się smutniej. Biedy Gabi. :( Głupia plotka może komuś zniszczyć życie, a Cain dobrze się bawi. Nadal ciekawi mnie dlaczego taki się stał. Jakby faktycznie nie miał duszy i opętały go złe moce. Jest zimny, wyrachowany, zły do szpiku kości i szczególnie nienawidzi brata. Z drugiej strony może tylko tak się wydawać, a być zupełnie inaczej. Chociaż nie, on jest zły.
Gabryś się zakochał, więc może chociaż trochę zapomni o swej miłości do brata. :D
Buuu... Gabi ma takie smutaje i wgl D:
OdpowiedzUsuńSzkoda go i szkoda i szkoda, ale raz się żyje. Ale trzeba wszystko przeżyć n.n I w końcu może z Dean'em mu się uda o.o czy coś.
A właściwie jestem ciekawa po jakiego grzyba Cain opowiadał takie bzdury na jego temat D: trzeba być bez serca :c ale w końcu czego można się spodziewać po braciszku o.o