- Paul -
Jesteśmy w Dali. Znowu. Razem z kumplami Andrew. Ja rozumiem, że oni mają tu koncerty w każdą trzecią sobotę miesiąca. Ale dlaczego dziś? Jest wtorek, środek tygodnia.
Przede mną wylądował kolejny drink.
- Andrew, będę pijany.
- Nie przesadzaj, to najsłabsze jakie mieli – odpowiedział mi Shun.
- Mam słabą głowę – przyznałem.
- Musisz więcej trenować. Bierz z nas przykład!
- Jaki przykład? – wtrącił Blake. Wbrew temu, co oczywiste, to on mnie bronił przed zaczepkami Moore’go. Nie Andrew. Nie tak miało być. – Chodzić na czworaka to każde dziecko potrafi.
- Twoja szczerość mnie powala.
- Obawiam się, że to raczej procenty, Shun.
- Andrew... – szturchnąłem chłopaka w ramie. – Chcę już wracać.
- Paul, dopiero dziesiąta.
- Jutro jest szkoła.
- A właśnie – wszedł mi w słowo Moore. – Idziemy jutro na lekcje?
- Właśnie się zastanawiam – przyznał Andrew. – Nie chce mi się.
Oczywiście! Cóż innego mógł odpowiedzieć?
Wstałem od stolika i nie żegnając się z nikim wyszedłem. Kontem oka spostrzegłem, że tylko Blake to zauważył. Pięknie! Mój chłopak nie zwraca na mnie uwagi. Po prostu super!
- Andrew -
Planowaliśmy właśnie z Shunem jutrzejsze wagary, kiedy blondyn nam przerwał słowami:
- Kochanek ci zwiał.
- Co? – spytałem, nie łapiąc o co mu chodzi.
- Paul poszedł.
- Jak?!
Spojrzałem obok i faktycznie, nie było rudzielca. Ale kiedy?!
- Normalnie. Wstał i wyszedł. Przed chwilą.
- Kurwa!
Wybiegłem szybko na zewnątrz. Rozejrzałem się wokół szukając rudej czuprynki.
- Cholerny dzieciak!
W tym momencie Paul wydał mi się najbardziej nieodpowiedzialną osobą na świecie. On! Jest dziesiąta! Ciemno! A ten sobie sam wychodzi, jak gdyby nigdy nic! Na szczęście nie był daleko.
- Paul! Co ty kurwa wyprawiasz?!
- Ja? Ty lepiej spójrz na siebie!
- Ja nie wychodzę w trakcie rozmowy!
- Więc co tu robisz!?
- Pilnuję ciebie idioto! Pomyślałeś, co będzie, jak cię ktoś napadnie!?
- A ty pomyślałeś, jak ja się czuje?! – przerwał mi, dziwnie drżącym głosem. – Obchodzi cię wszystko, tylko nie ja! Wyciągasz mnie do tego głupiego klubu i masz głęboko gdzieś, czy ja mam na to ochotę czy nie! Tak wygląda ta twoja miłość!? Więc żałuje, że zerwałem z Deanem!
Teraz to już na dobre się rozpłakał.
- Żałujesz?
- Zależy ci na mnie...? – zapytał szeptem, patrząc tymi zieloniutkimi oczami mokrymi od łez.
- Oczywiście, że tak – zapewniłem, przytulając go mocno.
- Więc dlaczego...?
- Przepraszam...
- Paul -
Staliśmy tak na chodniku przytulając się do siebie. Uwielbiam jego zapach, jego głos... Ja naprawdę bardzo kocham Andrew... Bardziej niż kogokolwiek innego. Doskonale wiedziałem jaki on jest. Cholernym dupkiem myślącym tylko o sobie. Wiedziałem, że będzie mnie ranił, że nie będzie się liczył z moim zdaniem. Dlaczego się w to wpakowałem?
- Kocham cię – powtórzył. – Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Ja tylko chcę, abyś mnie szanował.
- Szanuję. Obiecuję się poprawić. Zgoda? – spytał odsuwając się odrobinę.
Zatonąłem w jego niebieskich oczach wyrażających skruchę. Delikatnie ujął moją twarz w dłonie i pocałował. Stado motylków w moim brzuchu nagle poderwało się do lotu. Zarzuciłem mu ręce za szyję przyciągając jeszcze bliżej. Całowaliśmy się długo i namiętnie. A później wróciliśmy do szkoły. I zaczęła się kolejna kłótnia. Rain koniecznie chciał ze mną spać. Nie pomogły groźby, czy prośby. Obiecał wstać przed naszymi współlokatorami i wrócić do własnego łóżka.
Muszę przyznać, że bardzo miło było tulić się do niego całą noc. Już dawno tak dobrze nie spałem. Andrew dotrzymał słowa i gdy wstałem był już u siebie. Chris i Lu chyba nie zauważyli nic. Oczywiście Christian o nas wie, ale radził nie mówić Luke. On jest strasznym homofobem.
- Andrew -
Weekend! No nareszcie! A dziś nasz koncert w Dali!! Jestem sławny! Sławny! Gdyby jeszcze Maleństwo tak nie marudziło...
Byliśmy w klubie już po dziewiętnastej. A koncert miał się zacząć o dziesiątej. Wprost rozpierała mnie energia! Przetańczyłem z Paulem kilka piosenek, ale rudzielec się zmęczył. I musiało wystarczyć mi siedzenie obok niego. Bardzo blisko. Bardzo... Trąciłem go nosem w policzek.
- Kocham cię – szepnąłem, przygryzając płatek jego ucha.
- Nie tutaj! – skarcił mnie speszony.
- Paul, to klub da gejów! Niby gdzie indziej mógłbym cię całować?
- No... – spłonął rumieńcem, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Moje Maleństwo...
Ująłem jego brodę odwracając jego twarz w moją stronę i najzwyczajniej w świecie wpiłem się w jego słodkie wargi. Uwielbiam go. Jest taki rozczulający. Te jego próby dorównania mi w całowaniu są urocze. A jeszcze jego zaróżowione policzki i zieloniutkie, błyszczące oczka.
- Paul -
Dziwnie się czułem w tym klubie. Wszyscy się na nas gapili. A wielcy artyści upijali się przed własnym koncertem. Po którejś z rzędu kolejce poszedłem do baru sam. Chciałam zwykłego soku, a nie tych alkoholowych wymysłów. Mieszają te wszystkie drinki, a potem dziwią się, że zdychają na kacu.
Pisnąłem nagle czując czyjeś łapska wkradające się pod moją koszulkę.
- Wystraszyłem? – usłyszałem szept i poczułem usta chłopaka na swojej szyi.
- Andrew...
- Chodźmy na górę, co? Do koncertu jeszcze trochę czasu.
Czy on powiedział... Na górę? Poczułem ostrą woń alkoholu, kiedy odwrócił mnie w swoją stronę. Pocałował mnie nagle, agresywnie.
On jest pijany...- przeszło mi przez myśl. Jego dłonie zsunęły się na moje pośladki.
- Andrew! – odepchnąłem go lekko.
- Oj, nie zgrywaj już cnotki – powiedział i rzucił do barmana: - Kluczyk!
- Nie! Ja nie chcę!
- Maleńki, nie bój się – pocałował mnie w czoło. – Będzie ci jak w niebie.
On chyba nie mówi poważnie!?
- Andrew, ja nie chcę... Boje się... Proszę, daj mi czas...
- Kochasz mnie?
- Nie szantażuj mnie... – szepnąłem, czując napływające do oczu łzy.
Dlaczego on tak bardzo chce to zrobić? Przecież mnie kocha. Boje się. Tak cholernie się boje, że zostawi mnie, tak jak poprzednich. Że nie uda mi się go zadowolić, że będzie zawiedziony...
Przyciągną mnie do siebie muskając ustami moją szyję.
- Chyba nie każesz mi żyć w celibacie aż do śmierci?
- Nie, ale...
- Jakie ale? Czego ty się boisz?
- Jesteś pijany...
- Nie przesadzaj, nie jestem. I będę delikatny, nie bój się.
- Nie chcę. Nie dziś.
Odsuną się wyraźnie zły.
- A kiedy?
- Nie wiem, po prostu nie jestem gotów. Dean...
- Możesz przestać? Mam dość tego całego Deana! Ciągle tylko Dean i Dean! A może wolisz z nim iść do łóżka, co?
- Jak możesz? – spytałem, czując krople toczące się po moim policzku.
Minąłem go i wybiegłem z klubu.
Nie wiedziałem do kąt biegnę i jak długo. Liczyło się tylko jedno: jak najdalej od niego. Dlaczego to powiedział? Przecież wybrałem jego! Nie kocham Deana! Spotykamy się czasem, przecież się przyjaźnimy! Nie zostawię Deana, bo się o niego martwię! On mnie kocha i na pewno cierpi.
Coś szarpnęło mnie za koszulkę pociągając w tył. Znalazłem się w objęciach nieznajomego.
- A dokąd to tak pędzisz, Maleńki?
Zamarłem. Ten głos.... Taki zimny, okrutny... To nie może być on...
- Andrew -
Paul uciekł. Przecież to było do przewidzenia, on woli Deana. Bez przerwy tylko Dean to, Dean tamto! Ciągle mnie z nim porównuje!
Wróciłem do chłopaków sam, z nowym drinkiem.
- A gdzie rudzielec? – spytał Blake.
- Wyszedł już.
- Co? Sam? Andrew. co żeś mu zrobił?
- Nic.
- To dlaczego uciekł? – dopytywał blondyn.
- Nie wiem! Daj mi spokój, jak tak cię to obchodzi to idź go szukaj!
- To przecież twój chłopak! Andrew, on świata poza tobą nie widzi!
- Jasne...
- Blake ma rację – wtrącił Shun. - Poza tym, jest sobota, już późno i może mu się coś stać.
- Mam iść go szukać?
- Tak! – odpowiedzieli mi równocześnie.
- Ale jak odwołamy koncert. to będzie jego wina.
Wyszedłem. Jak ja dorwę rudzielca. to mu krzywdę zrobię...
- Paul -
Poczułem ból z tyłu głowy i otoczyła mnie ciemność....
Ocknąłem się w obcym miejscu. Leżałem na wielkim łóżku ustawionym na środku sypialni. Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu była lampa ustawiona w kącie przy drzwiach.
- Maleństwo w końcu raczyło się obudzić – usłyszałem.
- To ja będę leciał. Miłej zabawy – powiedział drugi z chłopaków i wyszedł.
- Pa – odpowiedział mu czarnowłosy zbliżając się do mnie.
- Nie... – szepnąłem. – Cain!
Zostawił nas samych. Nie rozumiałem, dlaczego...? Wiedział, co chce mi zrobić? Miłej zabawy... Te słowa wciąż odbijały się w mojej głowie.
Chłopak wszedł powoli na łóżko zbliżając się do mnie. Jego jasne oczy wyrażały już tylko pożądanie, jakiś obłęd i nienawiść.
- Czego chcesz? – spytałem.
- Wziąć coś, co należy do mnie. A czego ostatnio mi nie dałeś – odpowiedział.
Zerwałem się najszybciej jak mogłem biegnąc do drzwi.
- Chodź tu, kurwo!
Chwycił mnie za rękę wykręcając ją boleśnie i pchną na ścianę.
Czego on ode mnie chciał? Dlaczego on...? A Gabriel? Unikał mnie ostatnio, nie chciał powiedzieć, co się stało. Czyżby jego też...?
Nie panowałem już nad sobą. Zacząłem się szarpać i krzyczeć, błagać aby mnie puścił. Łzy obficie spływały mi po policzkach. Cały drżałem ze strachu, póki nie uderzył mnie w twarz. Upadłem na kolana czując ostre pieczenie. Jego dłoń wsunęła się w moje włosy i mocno zacisnęła. Zaciągną mnie z powrotem na łóżko. Usiadł okrakiem na moich biodrach unieruchamiając mi ręce nad głową.
- Nie, błagam... – łkałem.
Jego język wkradł się do moich ust, a chłodna dłoń wsunęła pod koszulkę masując mój brzuch. Szamotałem się jak zwierze w sidłach, ale starszy chłopak był o wiele silniejszy.
- Czemu płaczesz Maleńki? Nie podoba ci się?
Nie mogłem uwierzyć, że on mi to robi...
- Dean... Andrew... – zacząłem, lecz przerwał mi szybko.
- Twój ukochany cię tu nie znajdzie. To moje mieszkanie – wyjaśnił. – Nikt nie wie, gdzie ono jest.
Bez pośpiechu pozbył się naszych ubrań całując każdy skrawek mojego ciała. W tym momencie nienawidziłem sam siebie. Pozwalałem mu się dotykać, całować...
~Andrew...
Myśl o chłopaku sprawiła, że poczułem się jeszcze gorzej. On także chciał mnie dziś tylko przelecieć...
Płakałem jak dziecko zgubione w ciemnym lesie. Małe, przerażone, z dala od bezpieczeństwa rodziców.
- Nie musi ci się podobać – usłyszałem, gdy odwrócił mnie plecami do siebie. – Ale mi na pewno będzie.
- Nie, nie!
Po raz kolejny spróbowałem uciec. Silne ramiona zacisnęły się na mojej tali.
To, co wydarzyło się później, obserwowałem, jakby nie mnie dotyczyło, jakby przydarzyło się komuś zupełnie obcemu. Ale to moje ciało było teraz brudne, zepsute. Czułem się jak szmaciana lalka, nic nie warta. Taką którą można się zabawić i wyrzucić.
Kiedy skończył, ubrał się patrząc na mnie jak na coś ohydnego. Zebrał moje rzeczy i pociągną za rękę. Wywlókł mnie na zewnątrz i wypchną za drzwi. Upadłem wprost w jakąś kałuże zdzierając sobie kolana i dłonie. Wyrzucił mnie jak śmiecia, tuż obok kontenerów. Moje ubrania wylądowały niedaleko.
- Mała dziwka – powiedział jeszcze, nim zatrzasną drzwi.
Było zimno, padało, a ja tylko płakałem. Nie potrafiłem wstać z tego betonu, ale bałem się, że on może wrócić. Doczołgałem się jedynie w najciemniejszy kąt, niedbale odziewając się mokrymi rzeczami. Z mojej kieszeni wypadła komórka. Na wyświetlaczu widniało 36 nieodebranych połączeń. Wszystkie od Andrew...
Nie zadzwoniłem do niego, co miałbym mu powiedzieć?
Teraz mnie zostawi, przecież ja go zdradziłem...
Pomału ogarniał mnie chłód i ciemność. Byłem wyczerpany i obolały. Jedyne co potrafiłem, to płakać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz