Newsiki i nowinki:

Blog o tematyce yaoi. Jak ktoś nie wie, co to, to polecam google.pl
Uprzejmie proszę, żeby najpierw zobaczyć, co oznacza „yaoi”, potem dobrze się zastanowić, czy warto obrażać mnie, a przede wszystkim ludzi, którzy w takich, a nie innych związkach żyją.

Czytasz na własne ryzyko. Nie odpowiadam za ewentualne skutki uboczne i choroby psychiczne.

UWAGA: Powiadamiam TYLKO przez gg.

sobota, 16 lipca 2011

16. Święta


- Andrew -

Dzień Wigilii minął nam na pakowaniu. Gdzie wyjeżdżał mój brat nie wiedziałem i wolałem nie wiedzieć. Ważne, że zgodził się mnie zawieźć do Shuna. Wyliczył za to trzy działki koki, ciekawe, jak on to na kilometry przelicza. Zgodnie z przewidzeniami około południa zadzwonił tatuś: „Nie zdążę. Starałem się, naprawdę. Samolot się popsuł. Tak, niestety. Będę na Sylwestra. Przeproście mamę.” I godzinkę później telefon od mamy: „Kochani przepraszam, naprawdę, bardzo chciałabym być z wami! Wypadło mi coś ważnego. Przez te święta muszę wszystko załatwiać sama. Przeproście tatę. Na Sylwestra będę na pewno.” I mogliśmy jechać. Tak jest zawsze, kiedy nie wyrabiają się wrócić przynajmniej dwa dni wcześniej. Ciekawe, czemu żadne z nich nie porusza tego tematu później. Obie strony są pewne, że jesteśmy z drugim rodzicem. Cóż, nam to jak najbardziej pasuje.
            Wszystko byłoby idealne, gdyby nie te niezapowiedziane odwiedziny. Przyszła do mnie Julie, starsza siostra Paula. Usiłowała dowiedzieć się, co się między nami stało. Kazałem jej zapytać kochanego braciszka. Nawet Brayan tego ze mnie nie wyciągną. Niestety, zanim wyszła zapytała o Deana. Co o nim sądzę. Okazało się, że Paul wyjeżdża z nim na święta. Jadą w góry zupełnie sami. Kto by się spodziewał tego, po naszym uroczym rudzielcu? Pojedzie sobie do domku, gdzieś daleko ode mnie i będzie rozkładał nóżki przed tym swoim chłopakiem. Żałosne.
            Moment wyjazdu do Shuna powitałem z ulgą. Przy nich od razu zapominałem o Paulu i tym jego kochasiu.
- Co to jest!? – spytał wyraźnie zaskoczony Shun, gdy przenosiłem moje bagaże.
- Jabłka.
- Ale aż tyle!?
Nie zwracając na niego uwagi zabrałem cały plastik moich kochanych owoców do mojego tymczasowego pokoju. Chłopak ma wielką chatę. Nie tak jak ja oczywiście, ale robiła wrażenie.
Pan Moore był mężczyzną po czterdziestce i mimo wyraźnego zmęczenia życiem, cały czas się uśmiechał. Jego blond włosy przepasane były pasemkami siwizny, a zmarszczki przecinały jego twarz.
- Dobrze chłopcy, ja jadę do państwa Angelów – mówił, stojąc już w progu.
Angelów?! Spojrzałem pytająco na Shuna, ale on tego nie dostrzegł.
- Dobra tato idź już. Nie wysadzę domu, nie spalę, nie zatopię i nie wiem, co ty jeszcze wymyślisz.
- Mam nadzieję. Bawcie się dobrze! – powiedział, otwierając drzwi. – Tylko nie przesadźcie! – dodał, patrząc na nas groźnie.
- Dobrze – odpowiedzieliśmy chórkiem.
- No w końcu! – powiedział Shun, zamykając drzwi za ojcem.
- Dobra, to wy robicie wigilijną kolacje, a ja wychodzę. Wrócę około szóstej.
- Zostaw to nam!
- Chyba nie mam wyjścia. Na wszelki wypadek mam krople żołądkowe.
- Wątpisz w mój talent kulinarny!?
- Nie, wierzę w antytalent. Pa!
I byliśmy z Shunem sami.
- Bezczelny!
- Zamówiłeś coś wcześniej, prawda? – zapytałem z obawą.
Ja naprawdę bardzo chciałbym wierzyć w jego umiejętności gotowania. Ale wybaczcie, Shun i kuchnia? Jedyne co go tam ciągnie, to ciastka w kredensie.
- Oczywiście! Chodź do mojego pokoju.
Pokoju? Myślałem, że żarcie trzyma się w lodówce. Ale on o tym chyba wie, prawda? Nie chcę jeść zepsutego już jedzenia. Słowo „zamówiłeś coś” Shun zrozumiał inaczej niż chciałem. Kiedy już znaleźliśmy się w jego pokoju, a myślałem, że to do mnie bez łopaty do śniegu się nie wejdzie, zielonooki wyją spod łóżka wielki karton i rozsypał jego zawartość na niepościelonym łóżku. Kajdanki z czarnym futerkiem, a już się bałem, że będzie różowe, wibrator, kuleczko połączone sznurkiem, kilka żeli i parę innych zabawek.
- Miałem na myśli jedzenie...
- Ty też!? – krzykną oburzony. – Wy mnie nie doceniacie... – odwrócił się, udając płacz.
- Doceniamy, oczywiście że doceniamy – zapewniłem, obejmując go ramieniem. – To co z żarciem?
- Ojciec wszystko przyszykował.
Odetchnąłem z ulgą, na co Shun tylko prychną. Miną mnie i wyszedł na korytarz.
            Idąc za nim trafiłem do salonu. Na środku pomieszczenia ustawiono prostokątny stół z rozłożonym już białym obrusem. W kącie pokoju stała wielka choinka, ubrana w bombki i łańcuchy w kolorach srebrnym i niebieskim. Nawet światełka migały tylko w tych odcieniach.
- Wolisz wino, whisky, szampana? – spytał.
- A jakie wino?
- I białe i czerwone, i słodkie i wytrawne. Do wyboru do koloru.
- Nie wiem, obojętnie – odpowiedziałem, wzruszając ramionami.
- W lodówce jest kilka piw i czysta. Chyba i szampana tam wstawię.
- Okej. Wystawimy wszystko na stół i będzie nasza kolacja wigilijna.
- W wersji alkoholowej?
- Bez tego chyba Blake’a nie zerżniemy.  
- No raczej nie. Cóż, o zdanie go pytać nie musimy.
- Jakby wiedział, co szykujemy, to by się nie zgodził.
            Ustawiliśmy na stole kilkanaście różnych wielkością i kształtem kieliszków i wiele butelek z trunkami. I nie tylko.
- No, to z fajkami mamy jedenaście potraw – policzyłem.
- A powinno być dwanaście chyba, nie?
- Nie mam pojęcia.
- Ojciec zawsze dwanaście stawiał.
- No, to co dokładamy?
- Dawaj jabłka.
- Co?! Moje jabłuszka!? – spytałem wystraszony. Przecież oni się nimi rzucać po pijaku będą i tylko marmolada z nich na ścianach zostanie! O siniakach na nas nie wspomnę...
- Ja dałem alkohol, Blake fajki, a ty jabłek żałujesz nam?
- Ale...
- Ehh... – westchną, czarnowłosy stając przede mną z czarującym uśmiechem. Niesamowicie zielone oczy błyszczały mu radością. Zazdroszczę mu takiego podejścia do życia. Niczym się nie przejmuje, poświęca czas tylko własnym pasjom. Nie powiem, pałeczki palą mu się w dłoniach. Tańczy też bardzo dobrze. I głos ma wspaniały, choć nie tak jak nasz blondynek. Już po chwili czułem jego wargi na swoich. Smakował czekoladką, którą zapewne niedawno zjadł. I się nie podzielił! Ale jak mogę się gniewać, skoro teraz smakuje ją z jego warg? Nie kocham go. Obaj doskonale zdajemy sobie sprawię z tego, ale nie przeszkadza nam to przeżywać niezapomnianych chwil. Ręce Shuna przesuwały się po moich plecach, delikatnie je masując. Ja sam wsunąłem dłoń w jego włosy ciesząc się ich miękkością, jednocześnie pogłębiając pocałunek. Mruknąłem z rozkoszy czując, jak jego język delikatnie ociera się o mój.
- Mieliście robić kolację! – przerwał nam Blake, wchodząc do pokoju.
Odkleiliśmy się do siebie, w duchu przeklinając go za zepsucie takiej chwili.
- Zrobiliśmy.
- Serio? Bo mi się zdaje, że zamiast kolacji na stole, zaczęlibyście się na nim pieprzyć. I to beze mnie!
- Oj, nie bądź zły – zacząłem. – Nie było cię, a my już nie mogliśmy się doczekać.
- Na wszystkich świętych i całą resztę, to ma być kolacja? – spytał, dopiero teraz widząc naszą wersję wigilijnej wieczerzy.
- Nie zapomnieliście o czymś? – spytał, stojąc z założonymi rękami i tym irytującym uśmiechem. A to oznacza, że ma nas za idiotów, a nam wyleciało z głowy coś bardzo istotnego.
- Niby o czym? – dopytał Moore.
- Wiecie, takie niewielkie, białe...
- No przecież jest koka! – przerwałem, wskazując kilka działek ułożonych na sporym talerzu.
- Opłatek kretyni! Opłatek! Wiecie co to?
- Opłatek? – powtórzyłem, nie do końca rozumiejąc. – Aa...! No tak!
- Zaraz przyniosę! – rzucił Shun, wychodząc z salonu.
- Tak to jest liczyć na was. Co ja sobie myślałem zostawiając wam kolację? Do jedzenia coś będzie?
- Tak. Idę już po jabłka.
- Jabłka?! Hektolitry wódki i tylko jabłka!? – krzykną za mną.
- Nie panikuj! – odkrzyknąłem.
            Kiedy wszystko było gotowe podzieliliśmy się opłatkiem. Troszkę długo to trwało, w końcu każdy się z każdym musiał całować. I ten trzeci, który akurat stał mógł się nieco zirytować. „Kolację” zaczęliśmy od wina. I to wystarczyło, abyśmy z Shunem zaczęli śpiewać nieco przerobione kolędy. Gdyby Blake tyle nie palił, a pił razem z nami, na pewno nie musiałby nas zanosić do łóżek. Zapewne wszyscy skończylibyśmy pod stołem. I tak plan zdominowania Bailey’a trzeba było przesunąć. Zamiast blondasia, to my schlaliśmy się niemal do nieprzytomności.
***
Nie pamiętam która była to godzina, ale postanowiłem odwiedzić przyjaciela. Byłem samotny na tym wielkim łożu. Podniosłem się powoli czując zawroty głowy. Jakoś udało mi się stanąć na nogach i chwiejnym krokiem skierowałem się do drzwi. Niestety, na mojej drodze stanęło krzesło. Zawadziłem o nie i z hukiem upadłem na dywan, który wcale nie zamortyzował upadku. Na szczęście nie czułem bólu. Za to ponowne podniesienie się kosztowało mnie wiele wysiłku. Zrobiłem ledwie trzy kroki i zaczepiłem stopą o walizkę. Mało sobie kurwa nosa nie połamałem upadając na twarz! Ale nie poddałem się! Na czworaka doczłapałem się do drzwi i wyszedłem na korytarz. Pech chciał, że Shun też pomyślał o tym samym. On na nogach, podpierając się o ścianę i ja raczkując jak dziecko. To musiało się skończyć głośnym upadkiem.
- Ja pierdole! Gdzie ty śpisz?! Na środku korytarza!?
- A ty kurwa jak leziesz!?
- Po człowieczemu! Blake!
- Po co go wołasz? - spytałem. – Właśnie się do niego wlokłem.
- Serio? Ja też. Ale w tych warunkach chyba nie damy rady. Ledwo z pokoju wyszedłem!
Przypomniałem sobie jaki on ma tam bałagan. Moje dwa upadki to nic w porównaniu z tym wszystkim, o co zapewne potykał się Moore.
- Blake! – wołaliśmy obaj.
- Kochanie!
- Chodź po nas!
- Boże za jakie grzechy!? – usłyszeliśmy. – Idę! Zamknijcie się już! – Drzwi otworzyły się gwałtownie i staną w nich rozczochrany blondyn w samych bokserkach. – Czego?
- Weź nas...
- Zboczeńcy! Nie nadajecie się w takim stanie!
- Sam jesteś zboczeniec! – przerwał czarnowłosy.
- Właśnie! Chcemy tylko spać z tobą! – wyjaśniłem.
- Obok – poprawił mnie Shun. – Boimy się.
- Ehh... Wstawać.
Wspaniałomyślny Bailey pomógł nam się podnieść i wsparci na jego ramieniu doszliśmy do jego łóżka. Po chwili wszyscy już chrapaliśmy.
A rano czekał na nas kac...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz