- Andrew -
Pokój 36 był niemal na końcu korytarza. Dość spory, duże okno z balkonem naprzeciwko wejścia, przed nim narożne biurko z długim blatem. Trzy osoby mogą przy nim swobodnie odrabiać lekcje, a jeśli by się uparli, to nawet cała czwórka. Nad nim kilka półek, każda różnej długości. Były dość wąskie, służyły trzymani na nich różnych drobnych przedmiotów. Moją część zapewne zapełnię płytami. Tuż obok wejścia stała mała komoda z wieżą. Sprzęt może nie tak nowoczesny i głośny jak mój, ale lepsze to, niż nic. Na prawej ścianie stały trzy łóżka oddzielone od siebie trzydrzwiowymi szafami. Po lewej były drzwi do łazienki i tylko jedno łóżko stojące wzdłuż ściany. Obok niego także była szafa z rozsuwanymi drzwiczkami. Wszystko w ciepłych kolorach beżu, karmelu i złota. Całkiem przytulnie. Zająłem jedyne łóżko po lewej, a Paul naprzeciwko mnie. Rzuciłem się na posłanie skacząc na nim przez chwilę. Całkiem wygodne. Nie tak jak moje, ale da się przeżyć. Tylko co ja będę robił przez tydzień? Obserwowałem Maleństwo chodzące po pokoju. Jak ta mała kruszyna mogła mnie przechytrzyć? Taki niewinny, uroczy, delikatny. A w środku wcielony Diabeł.
- Długo będziesz się tak gapił? – spytał.
Zmrużyłem tylko gniewnie oczy.
- No przecież przeprosiłem!
Prychnąłem zły. Co mi po jego „przepraszam”? Uraził moją dumę! Jak śmiał?!
- Andrew... – zaczął ze smutną miną.
Żałował? Niee... Kłamał i to tak uroczo. Słodkie oczka zasnute mgiełką żalu, błyszczące...
Rzucę się na ciebie...- pomyślałem, patrząc na jego uchylone usteczka. Zamrugał zdezorientowany. Kurwa, powiedziałem to na głos?
- Czemu? – spytał, potwierdzając moje przypuszczenia.
- Zemszczę się – zapewniłem.
Przecież mu nie powiem, co tak naprawdę miałem na myśli.
- Za takie coś? Andrew powiedziałeś, że już się nie gniewasz.
Podszedł do mnie załamując ręce. Jemu naprawdę było przykro. Kurwa, niech się nie zbliża, no! Co ja mam zrobić? Uciec!
- I tak się zemszczę – powiedziałem ze sztucznym uśmiechem i wstałem.
Rozczochrałem rudy łepek i wyszedłem się przewietrzyć
- Gdzie idziesz? – zawołam za mną, ale mnie już nie było.
Mam nadzieję, że nie będzie mu przykro. No przecież się nie gniewam! Dlaczego on jest taki? Robi to specjalnie? Prowokuje mnie każdym swoim ruchem! Każdym gestem...
Nie przeszedłem nawet połowy drogi, a usłyszałem jakieś krzyki:
- Popierdoliło cię?!
- Chyba ciebie! Za nic nie będę z tobą mieszkał!
- Ani ja z tobą! Wypierdalaj stąd!
- Sam spierdalaj! To mój pokój!
Widać już komuś nie pasuje współlokator. Nie bardzo obchodziło mnie, kto tak wrzeszczy, po prostu musiałem przejść tym korytarzem. Wyszedłem zza zakrętu, gdy coś mocno we mnie uderzyło. Upadłem na podłogę wraz z czarnowłosym chłopakiem.
- Kurwa, może byście uważali!
- Nie wpierdalaj się! – krzykną na mnie drugi, także czarnowłosy.
- Ty chuju!
Chłopak który na mnie wpadł wstał szybko i rzucił się na tego drugiego. Ten jednak chyba trenował, bo złapał go za nadgarstek powstrzymując cios, wykręcił rękę i pchną na ścianę. Wkurwiłem się, żaden przerośnięty małpiszon nie będzie na mnie klął! Podniosłem się z podłogi z zamiarem przywalenia gościowi, ale i moją pięść zatrzymał. Uderzył mnie najpierw w brzuch, a potem w twarz. Ponownie leżałem na ziemi. Czułem krew spływającą z mojego nosa. Pięknie! Kurwa, zajebiście! Jeszcze dyrektor przylazł. I dwójka dzieciaków. Nie miałem czasu się im przyglądać, bo szanowny dyrcio rozpoczął wrzaski:
- Co to się do dzieje do cholery? Bójka?! Jeszcze się rok szkolny nie zaczął! Andrew, Shun? Dlaczego mnie to nie dziwi? – spytał, patrząc w niebo i rozkładając ręce.
- Kurwa, czemu zawsze na mnie? – spytałem.
- Dlaczego? Dlaczego?! Ja wiedziałem, że wasza czwórka w tej szkole razem to piekło na ziemi. Wiedziałem! A gdzie Blake? Wyleciał przez okno? Cain! Co ty za cyrki odstawiasz? Cała trójka do mojego gabinetu! Migiem!
Podniosłem się powoli i od razu złapałem z brzuch. Jebany skurwysyn, pieprzony Cain! Zamorduje, po prostu go zabije!
Z pozoru grzecznie pomaszerowaliśmy za dyrciem, a za jego plecami ciskaliśmy gromami z oczu. Weszliśmy do obszernego pomieszczenia i stanęliśmy w rzędzie przed biurkiem.
- Co to miało być, co? – spytał, bawiąc się ołówkiem. – Jeszcze rok szkolny się nie zaczął, a wy już wszczynacie bójki?
- To on... – zaczął Shun, jak dobrze pamiętam.
- Nie przerywaj mi! – krzyknął. – Wasza dwójka ma jeden pokój, bo uznałem, że skoro się znacie, to się dogadacie.
- My się znamy?! – przerwał Cain – To nasi ojcowie się znają! Nienawidzę tego palanta!
- Naprawdę? Cóż, jakoś się musicie dogadać.
- Mowy nie ma! – wrzasnęli obydwaj.
- Mało mnie to obchodzi! Andrew, co ty masz z tym wspólnego?
- Ten debil – wskazałem Shuna – wpadł na mnie, bo to coś – pokazałem Caina – go pchną!
- Sam jesteś debil!
- Nie jestem żadnym „czymś”!
Powiedzieli równocześnie.
- Zapowiadają się ciekawe trzy lata – westchną dyrektor. – Wiecie co, wy się możecie i pozabijać mam to gdzieś, tylko proszę, po za murami tej szkoły!
- Ale pan się troszczy o uczniów – zakpiłem.
- O uczniów tak, o was nie. Żegnam. I żadnych bójek mi więcej!
Wyszliśmy na zewnątrz. Cain popatrzył z taką wyższością na mnie i Shuna, poczym prychną pod nosem i poszedł.
- Zabije gówniarza. Zabiję – sykną za nim czarnowłosy.
- Z chęcią ci pomogę – zapewniłem.
- Shun Moore – przedstawił się wyciągając rękę.
- Andrew Rain – powiedziałem i uścisnąłem jego dłoń. – Ten typek, to twój współlokator?
- Taa, Cain Angel, ale wdał to się w tych z drugiego końca. Nie wiem jak z nim przeżyje. A ty? Z kim mieszkasz?
Ruszyliśmy w stronę naszych pokoi.
- Z Paulem, moim przyjacielem i jeszcze jakąś dwójką, ale ich nie znam.
- Aha. Ja z tą łajzą i jakimś dzieciakiem, który jak usłyszał z kim mieszka, przeprowadził się do kolegi na przeciwko.
- To mieszkacie we dwóch?
- Na razie. Niedługo będę sam – uśmiechną się szeroko.
W naszą stronę szybkim krokiem szedł blondyn.
- Tu jesteś. Wszędzie cię szukałem. Podobno już się pobiliście?
- Już się rozeszło? – zdziwił się Shun. – W tej szkole plotki zadziwiająco szybko się rozprzestrzeniają. Andrew, to mój przyjaciel Blake, Blake, to Andrew.
Uścisnęliśmy sobie dłonie.
- Ja muszę spadać, tatuś chce mnie widzieć – wyjaśnił chłopak odchodząc. – Spotkamy się w Dali! – rzucił jeszcze to czarnowłosego.
- Idziecie do Dali? Ja też – powiedziałem.
- Świetnie! Wypijemy po piwie. Wychodzę za kwadrans.
- Spoko, przyjdę. To do zobaczenia.
- Narka.
Rozstaliśmy się pod drzwiami z numerem 31. Shun z nieciekawą miną wpatrywał się w nie, nim w końcu wszedł do środka. Szczerze, to mu współczuje. Cóż, ciekawe jakich mi współlokatorów dadzą. Wróciłem do pokoju i zobaczyłem tych samych chłopaków, co mijali mnie zaraz po bójce.
- Paul -
Co ja mu zrobiłem? Wyszedł bez słowa, wyraźnie o coś zły. Przecież nie chciałem go urazić. Mam nadzieję, że jego zemsta nie będzie zbyt bolesna. Czekając na jego powrót postanowiłem się rozpakować. Wyjąłem walizkę i przeniosłem wszystkie rzeczy do szafy przy moim łóżku. Chciałem rozpakować i Andrewa, ale bałem się zaglądać do jego bagażu. Kto wie, co z niego wyskoczy?
Kiedy skończyłem, do pokoju weszła dwójka chłopaków. Pierwszy miał włosy koloru ciemnej czekolady, a drugi niemalże białe. Obaj szczupli, mniej-więcej równi ze mną.
- Cześć – przywitałem się z uśmiechem.
- Hej. Jestem Christian Nelson, ale mów mi Chris. A to Luke River.
- Paul Evening – uścisnąłem im dłonie.
Chłopcy zajęli swoje łóżka. Luke od razu położył się na swoim i założył słuchawki. Coś czuje, że ciężko będzie się z nim dogadać.
- Dopiero ludzie się zjeżdżają, a już bójka była – powiedział Chris, rozglądając się po pokoju.
- Serio? – zapytałem.
- Komuś nie pasowali współlokatorzy. I się nie dziwię, jeden z włosami do pasa, drugi krzywo obciętym, a ten trzeci jakby się nigdy nie czesał.
- Mówisz? Niech zgadnę, rozczochraniec miał czarne włosy, dość wysoki, ubrany w czarne jeansy i niebieską koszulkę?
- Tak, chyba tak.
- Znasz go? – wtrącił szatyn.
- Tak, to Andrew.
- Możliwe, dyrektor wymienił to imię.
- Mój przyjaciel i nasz współlokator.
Luke uśmiechną się krzywo i powiedział:
- Milusi.
Poczym założył słuchawki z powrotem. Spojrzałem pytająco na blondyna.
- Miał zły dzień.
Nagle drzwi otworzyły się i wszedł Andrew. Miał ślady krwi na twarzy, ręce i koszulce.
- Andrew!
- Nie wkurzaj mnie już. Cześć wam – powiedział tylko i poszedł do łazienki.
Zaraz wszedłem za nim.
- Nic ci nie jest? – spytałem, patrząc jak zmywa z siebie krew.
- Jak widzisz nie.
- To dobrze. A w ogóle to co ci odwaliło? Bójka pierwszego dnia?
Oparłem dłonie o biodra wymyślając mu kazanie.
- Po jeden...
- Po pierwsze - poprawiłem
- Tak, po pierwsze nie ja zacząłem. Po dwa – zaczął, wychodząc z toalety. Już miałem go poprawić, gdy mnie ubiegł: - Nie, dzięki. Po dwa: To był przypadek, tylko tędy przechodziłem.
- Ty zawsze tylko przechodzisz i w kłopoty wpadasz.
- Widać mnie lubią – przyznał, szukając w walizce czystej koszulki.
- Andrew nie kpij. Z kim się biłeś?
- Nie kpię. A tego Caina czy jak się tam wabi zabiję. Zabiję jak psa! A teraz wybacz, wychodzę.
- Dokąd znowu?
- Do Dali, a gdzieżby indziej?
- Zwariowałeś?!
- Oj nie truj, cześć wam.
I tyle go widziałem.
- Co za nie odpowiedzialny dzieciak!
- Co to ta „Dalia”? – spytał Chris.
- Cholernie drogi Klub. Za dnia możesz tam wypić drinki, a w nocy zabawić. Na piętrze lokal ma pokoje z wielkimi łóżkami.
- Nie pytam, po co tam poszedł.
- Cóż, do rana raczej go nie zobaczymy.
Resztę dnia spędziłem z Chrisem na rozmowie. Luke też czasem coś wtrącił, ale zdecydowanie wolał udawać, że słucha muzyki i podziwia sufit.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz