„Kończy się dzień. Nie ma nadziei, że następny jeszcze cokolwiek zmieni.”
Jesień na dobre zagościła za oknem. Złote liście spływały z drzew, obsypując usychającą trawę. Dzień był coraz krótszy i miałem mniej czasu dla przyjaciół. Na dodatek Shun wyraźnie nie przepada za Deanem. Nie mogliśmy więc spotykać się razem. Musiałem jakoś dzielić wolne chwile między nimi. A to nie było łatwe. Z Shunem, a także Blake i Andrew, którzy niemal zawsze mu towarzyszyli, bawiłem się doskonale. Zapominałem o całym świecie. Z czasem Rain przestał nam towarzyszyć, wolał spotykać się z nowym chłopakiem, Alanem. Wcale go nie kochał. Alan miał pomóc zapomnieć o Paulu. Może mu go trochę przypominał z tymi rudymi włosami. Nie pochwalam jego postępowania. Co, jeśli Alan się w nim zakocha? Przecież Andrew kocha Paula. Widzę w jego oczach tęsknotę i żal. On nie traktuje nowego chłopaka poważnie. Shun twierdzi, że Alan doskonale o tym wie i chce tylko pomóc staremu znajomemu. Mam nadzieję, że mu się uda.
Sobotę wszyscy przywitali z radością. Masa sprawdzianów i kartkówek spędzała nam sen z oczu przez ostatni tydzień. Zamierzałem spać co najmniej do południa. Niestety, na planach się skończyło. Nie pamiętam, co dokładnie mnie obudziło. Chłód na twarzy czy łaskotanie. Drapanie przynosiło tylko cichy chichot. Gdy świadomość zaczęła przepędzać resztki sennego otępienia, wyraźnie czułem coś kapiącego mi na twarz. A potem delikatny dotyk tworzący jakiś nieokreślony wzór. Otworzyłem oczy, napotykając spojrzenie zielonych tęczówek. Uśmiechnięty Shun wisiał nade mną z pędzlem, z którego kapała niebieska farba, w dłoni. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens tego obrazu.
- Shun! – wrzasnąłem, siadając gwałtownie.
Chłopak błyskawicznie wstał z mojego łóżka oddalając się na bezpieczną odległość. Przyglądał mi się przez chwilę, poczym wybuchł śmiechem. Wkrótce dołączył do niego Blake. Obaj nabijali się ze mnie. Pobiegłem do łazienki. Miałem ochotę zabić Shuna. Włosy, cała twarz, a także dłoń pokryte były czerwoną i niebieską farbą. Piżama także. Musiałem sam wszystko rozmazać, więc zapewne ubrudziła się i pościel. Na moim czole wyraźnie widziałem wyrysowane linie oraz kółka i krzyżyki. Skończony idiota.
Zmyłem z siebie plamy i wróciłem do pokoju. Blake siedział na łóżku jednego z moich współlokatorów, a Shun z miną niewiniątka na moim.
- Który wpadł na tak kretyński pomysł?
- A jak myślisz? – spytał Blake. – Niestety, Shun nawet gdyby chciał, to się nie przyzna. Albo i przyzna, ale go nie zrozumiesz.
Nic nie rozumiałem z wypowiedzi blondyna
- Czemu?
- Bomamaklclyk – wybełkotał Moore.
- Że co? – spytałem skołowany.
Wchodzi do mojej sypialni, jak gdyby nigdy nic, maluje mi twarz, a teraz mówi jak kosmita z filmów. Zacząłem myśleć, że po prostu jeszcze śpię.
- Nasz idiota... - zaczął blondyn.
- Ne estm idilotol! – wtrącił zielonooki.
Blake nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, kontynuując:
- ... zrobił sobie kolczyk w języku. Dzięki temu wspaniałemu pomysłowi mamy kilka dni wolności od jego paplania. Niestety, kiedy Shun nie może gadać, rozrabia. Właśnie stałeś się kolejną ofiarą jego żartu.
- Kolejną? To ciebie też...?
- Mnie? Spróbowałby!
- Asplbje...! Ala!
- Z samego rana wysmarował wszystkie klamki w szkole farbą. Oczywiście, nie pominął swojego pokoju, więc ubrudził sobie rękę, chcąc wejść. Kolejny raz, gdy wchodził do mnie, a przed chwilą odwiedzając ciebie. Mamy więc kosmitę z niebieskimi łapami – wyjaśnił Blake. Jak zawsze olał wtrącenie Shuna.
Chłopak mruknął coś w odpowiedzi, ale nikt nie zrozumiał, co takiego powiedział.
Nie chcąc zbyt długo trzymać Shuna we własnym pokoju, ubrałem się, umyłem ząbki i wyszliśmy do ogrodu. Na śniadanie było już o wiele za późno. Wolnym krokiem przemierzaliśmy ścieżki wijące się wokół szkoły, kiedy Shun zaczął coś bełkotać.
- Ja nie rozumieć kosmickiego – powiedział bardzo wyraźnie Blake, za co został uderzony w ramie.
- Lochly!
- Tu nie ma lochów – przypomniałem.
- Bhse... Lo-hy! Lohy! – powtarzał.
- Rozumiesz go? – spytałem, patrząc na blondyna.
- Ani słowa.
Czarnowłosy zaczął udawać, że coś je.
- Co mają wspólnego lochy z jedzeniem? – zapytałem.
- Nie przypominam sobie restauracji o takiej nazwie – przyznał Blake, zamyślony.
W końcu wkurzony Shun skierował się do bramy, a my za nim.
- Uwielbiam go wkurzać – szepnął niebieskooki.
- Ty wiesz, o co mu chodzi? – spytałem, również szeptem.
- Oczywiście. Chce lody.
Uśmiechnąłem się, wreszcie rozumiejąc.
- Jak długo będzie miał spuchnięty język?
- Kilka dni. Na szczęście dziś nie narzeka jak wczoraj. Cały wieczór powtarzał tylko „ała” i wysyłał mnie po kostki lodu. Cain wyrzucił go z pokoju za te jęki.
- A ty go przygarnąłeś – stwierdziłem.
- Jak mógłbym go wyrzucić? Przyszedł do mnie taki biedny, obolały...
Nagle przerwał nam Shun:
- Lohy! – wskazał lodziarnie.
- Aa...! Lody! – powiedzieliśmy równocześnie, udając wielkie zdziwienie.
- Stary, wyrażaj się jaśniej! A może kupię ci zeszyt i długopis, co? – zaproponował Bailey. - Będziesz nam pisał, zamiast seplenić. Literki chyba znasz?
Moore prychnął i poszedł kupić lody. Jak małe dziecko pokazywał palcem przez szybkę, które smaki wybiera.
Po tym śniadanku udaliśmy się do kina. Film wybierałem ja z Blake’iem. Shun miał prawo głosu, jednak film o tytule, jaki podał, nigdy nie został nakręcony. A blondynowi nie chciało się tłumaczyć jego słów na zrozumiały dla wszystkich język. Ostatecznie obejrzeliśmy film akcji. A przynajmniej ja obejrzałem. Shun był zajęty popcornową wojną, a Blake olewaniem atakującego. Cieszyłem się, że nie siedzę między nimi.
Wracając do szkoły, zauważyłem samochód ojca na parkingu. Zaniepokojony pobiegłem do wejścia. Czekała tam na mnie nauczycielka biologii. Sędziwa już kobieta z siwiejącymi, krótko obciętymi włosami. Patrzyła na mnie smutnym, zatroskanym wzrokiem.
- Co się stało? – spytałem.
- Ojciec czeka na ciebie w gabinecie dyrektora. Mam cię tam natychmiast zaprowadzić.
Objęła mnie ramieniem i poprowadziła w głąb budynku.
- Dlaczego?
- Wszystko ci za chwilę wyjaśnią. Ale nie masz się czym martwić, wszystko już w porządku.
- Cain... – zacząłem.
- Żyje – przerwała. – I ma się dobrze.
Wiedziałem, że nic z niej nie wyciągnę. I miałem stuprocentową pewność, że ojciec przyjechał z powodu Caina. Tylko dlaczego wołają mnie? Zwykle tata załatwia wszystko sam, bez przyjeżdżania tutaj. Coś się stało. Coś złego, czułem to...
- Jesteśmy – oznajmiła kobieta.
Zapukała i nie czekając na zaproszenie, otworzyła drzwi, wpychając mnie do środka. Sama pozostała na zewnątrz.
W gabinecie czekał na mnie ojciec popijający herbatkę i dyrektor spacerujący po gabinecie. Uśmiechnął się do mnie blado, mówiąc:
- Dzień dobry, Gabrielu.
- Dzień dobry. Co się stało? – spojrzałem na rodzica.
- Cain usiłował się zabić – wypalił.
Stałem wmurowany w podłogę. Sens tych słów nie docierał do mojej świadomości.
- Wczoraj wieczorem. Skoczył z trzeciego piętra i spadł na samochód. Cudem przeżył. Nie było świadków. Właściciel mieszkania jest obecnie za granicą, a sąsiedzi nie widzieli, jak Cain wchodzi do środka.
Mój brat.... Cain... On chciał się zabić? Przecież nigdy wcześniej nie próbował...
- Jest w szpitalu z połamanymi żebrami, ręką i kilkoma zadrapaniami. Odzyskał już przytomność. Matka jest z nim.
Kilka razy otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie potrafiłem. Głos ugrzązł mi w gardle. Dyrektor podał mi szklankę wody. Wypiłem ją jednym haustem, wycierając usta rękawem.
- Zawieź mnie do niego – zażądałem.
Ojciec wstał, zamienił jeszcze kilka słów z mężczyzną zarządzającym tą placówką i wyszliśmy.
Drogę do szpitala przebyliśmy w ciszy. Przeszukiwałem wspomnienia, szukając jakiegoś znaku, jego gestu, który by świadczył jego planach. Ale nic takiego nie było. Chciałem go zobaczyć jak najszybciej, porozmawiać z nim.
Kiedy stanąłem przed odpowiednią salą, ogarnął mnie lęk. Przecież Cain nie chce mnie widzieć. I na pewno nic mi nie wyjaśni. Ale przynajmniej na własne oczy zobaczę, że jest już bezpieczny i cały. Pchnąłem drzwi, pewnym krokiem wchodząc do sali. Odwaga opuściła mnie tak samo nagle, jak się pojawiła. Mama stała w oknie zapłakana. Kiedy mnie zobaczyła, podeszła szybko i mocno przytuliła.
- Nie powiedział ani słowa – wyszeptała drżącym głosem. – Tak, jak wtedy.
Rozpłakała się na dobre. Przez chwilę starałem się ją uspokoić, aż w końcu wytarła nos w chusteczkę i życząc mi powodzenia, poszła do ojca. A ja stałem jak słup soli, nie mając pojęcia, co zrobić. Mój brat leżał na łóżku patrząc w sufit. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Nie wiem, czy był zły, że samobójstwo się nie udało, czy może cieszył się z drugiej szansy. Ostrożnie, stąpając najciszej, jak umiałem, podszedłem do niego. Usiadłem na pobliskim krześle, nadal nie wiedząc, co powiedzieć.
- Dlaczego? – zapytałem w końcu. Tylko to słowo głębiło się w mojej głowie.
- To moje życie. I moja sprawa, co z nim zrobię – odparł spokojnie.
- Twoje życie jest dla nas bardzo ważne. Dla mnie, dla mamy, nawet dla taty.
- Ważne? – spytał, patrząc ma mnie lodowatym wzrokiem. - Umarłem dla was dawno temu.
- Nieprawda – zaprzeczyłem, kręcąc głową. Zaszkliły mi się oczy.
- A wiesz co, mało mnie to obchodzi – przyznał. - Od dawna nie uważam was za rodzinę.
- Ale ja ciebie, tak – zapewniłem. – Kocham cię... – wyznałem, a łzy spłynęły po moich policzkach. Spuściłem wzrok, nie umiejąc już dłużej patrzeć w te czarne tęczówki.
Usłyszałem jego śmiech.
- Ciekawe, co powiedziałby na to twój przyjaciel. Gdyby Paul tu był, jak wyjaśniłbyś mu, że zakochałeś się w człowieku, który go zgwałcił?
Zaskoczony spojrzałem na niego. Jeszcze nigdy nie patrzył na mnie takim wzrokiem. Zupełnie nie potrafiłem określić, jakim. Jakby się chwalił swoim czynem.
- Ty...
- Ja. Ten mały rudzielec potrafił głośno krzyczeć, wiesz? I był śliczny, taki niewinny...
- Przestań! Ty nie mogłeś... Nie mogłeś go... – dalsza wypowiedź nie chciała przejść mi przez gardło.
- Mogłem. I to zrobiłem. Zgwałciłem Paula.
- Nie...
- Tak. I gdyby nie zjawił się jego kochaś, to...
- Zamknij się! – krzyknąłem, wstając gwałtownie. Krzesło z hukiem upadło na posadzkę.
Ten jego uśmiech, obłęd w oczach... Obraz ponownie mi się rozmazał wśród łez. Wybiegłem na korytarz.
Sobotę wszyscy przywitali z radością. Masa sprawdzianów i kartkówek spędzała nam sen z oczu przez ostatni tydzień. Zamierzałem spać co najmniej do południa. Niestety, na planach się skończyło. Nie pamiętam, co dokładnie mnie obudziło. Chłód na twarzy czy łaskotanie. Drapanie przynosiło tylko cichy chichot. Gdy świadomość zaczęła przepędzać resztki sennego otępienia, wyraźnie czułem coś kapiącego mi na twarz. A potem delikatny dotyk tworzący jakiś nieokreślony wzór. Otworzyłem oczy, napotykając spojrzenie zielonych tęczówek. Uśmiechnięty Shun wisiał nade mną z pędzlem, z którego kapała niebieska farba, w dłoni. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens tego obrazu.
- Shun! – wrzasnąłem, siadając gwałtownie.
Chłopak błyskawicznie wstał z mojego łóżka oddalając się na bezpieczną odległość. Przyglądał mi się przez chwilę, poczym wybuchł śmiechem. Wkrótce dołączył do niego Blake. Obaj nabijali się ze mnie. Pobiegłem do łazienki. Miałem ochotę zabić Shuna. Włosy, cała twarz, a także dłoń pokryte były czerwoną i niebieską farbą. Piżama także. Musiałem sam wszystko rozmazać, więc zapewne ubrudziła się i pościel. Na moim czole wyraźnie widziałem wyrysowane linie oraz kółka i krzyżyki. Skończony idiota.
Zmyłem z siebie plamy i wróciłem do pokoju. Blake siedział na łóżku jednego z moich współlokatorów, a Shun z miną niewiniątka na moim.
- Który wpadł na tak kretyński pomysł?
- A jak myślisz? – spytał Blake. – Niestety, Shun nawet gdyby chciał, to się nie przyzna. Albo i przyzna, ale go nie zrozumiesz.
Nic nie rozumiałem z wypowiedzi blondyna
- Czemu?
- Bomamaklclyk – wybełkotał Moore.
- Że co? – spytałem skołowany.
Wchodzi do mojej sypialni, jak gdyby nigdy nic, maluje mi twarz, a teraz mówi jak kosmita z filmów. Zacząłem myśleć, że po prostu jeszcze śpię.
- Nasz idiota... - zaczął blondyn.
- Ne estm idilotol! – wtrącił zielonooki.
Blake nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, kontynuując:
- ... zrobił sobie kolczyk w języku. Dzięki temu wspaniałemu pomysłowi mamy kilka dni wolności od jego paplania. Niestety, kiedy Shun nie może gadać, rozrabia. Właśnie stałeś się kolejną ofiarą jego żartu.
- Kolejną? To ciebie też...?
- Mnie? Spróbowałby!
- Asplbje...! Ala!
- Z samego rana wysmarował wszystkie klamki w szkole farbą. Oczywiście, nie pominął swojego pokoju, więc ubrudził sobie rękę, chcąc wejść. Kolejny raz, gdy wchodził do mnie, a przed chwilą odwiedzając ciebie. Mamy więc kosmitę z niebieskimi łapami – wyjaśnił Blake. Jak zawsze olał wtrącenie Shuna.
Chłopak mruknął coś w odpowiedzi, ale nikt nie zrozumiał, co takiego powiedział.
Nie chcąc zbyt długo trzymać Shuna we własnym pokoju, ubrałem się, umyłem ząbki i wyszliśmy do ogrodu. Na śniadanie było już o wiele za późno. Wolnym krokiem przemierzaliśmy ścieżki wijące się wokół szkoły, kiedy Shun zaczął coś bełkotać.
- Ja nie rozumieć kosmickiego – powiedział bardzo wyraźnie Blake, za co został uderzony w ramie.
- Lochly!
- Tu nie ma lochów – przypomniałem.
- Bhse... Lo-hy! Lohy! – powtarzał.
- Rozumiesz go? – spytałem, patrząc na blondyna.
- Ani słowa.
Czarnowłosy zaczął udawać, że coś je.
- Co mają wspólnego lochy z jedzeniem? – zapytałem.
- Nie przypominam sobie restauracji o takiej nazwie – przyznał Blake, zamyślony.
W końcu wkurzony Shun skierował się do bramy, a my za nim.
- Uwielbiam go wkurzać – szepnął niebieskooki.
- Ty wiesz, o co mu chodzi? – spytałem, również szeptem.
- Oczywiście. Chce lody.
Uśmiechnąłem się, wreszcie rozumiejąc.
- Jak długo będzie miał spuchnięty język?
- Kilka dni. Na szczęście dziś nie narzeka jak wczoraj. Cały wieczór powtarzał tylko „ała” i wysyłał mnie po kostki lodu. Cain wyrzucił go z pokoju za te jęki.
- A ty go przygarnąłeś – stwierdziłem.
- Jak mógłbym go wyrzucić? Przyszedł do mnie taki biedny, obolały...
Nagle przerwał nam Shun:
- Lohy! – wskazał lodziarnie.
- Aa...! Lody! – powiedzieliśmy równocześnie, udając wielkie zdziwienie.
- Stary, wyrażaj się jaśniej! A może kupię ci zeszyt i długopis, co? – zaproponował Bailey. - Będziesz nam pisał, zamiast seplenić. Literki chyba znasz?
Moore prychnął i poszedł kupić lody. Jak małe dziecko pokazywał palcem przez szybkę, które smaki wybiera.
Po tym śniadanku udaliśmy się do kina. Film wybierałem ja z Blake’iem. Shun miał prawo głosu, jednak film o tytule, jaki podał, nigdy nie został nakręcony. A blondynowi nie chciało się tłumaczyć jego słów na zrozumiały dla wszystkich język. Ostatecznie obejrzeliśmy film akcji. A przynajmniej ja obejrzałem. Shun był zajęty popcornową wojną, a Blake olewaniem atakującego. Cieszyłem się, że nie siedzę między nimi.
Wracając do szkoły, zauważyłem samochód ojca na parkingu. Zaniepokojony pobiegłem do wejścia. Czekała tam na mnie nauczycielka biologii. Sędziwa już kobieta z siwiejącymi, krótko obciętymi włosami. Patrzyła na mnie smutnym, zatroskanym wzrokiem.
- Co się stało? – spytałem.
- Ojciec czeka na ciebie w gabinecie dyrektora. Mam cię tam natychmiast zaprowadzić.
Objęła mnie ramieniem i poprowadziła w głąb budynku.
- Dlaczego?
- Wszystko ci za chwilę wyjaśnią. Ale nie masz się czym martwić, wszystko już w porządku.
- Cain... – zacząłem.
- Żyje – przerwała. – I ma się dobrze.
Wiedziałem, że nic z niej nie wyciągnę. I miałem stuprocentową pewność, że ojciec przyjechał z powodu Caina. Tylko dlaczego wołają mnie? Zwykle tata załatwia wszystko sam, bez przyjeżdżania tutaj. Coś się stało. Coś złego, czułem to...
- Jesteśmy – oznajmiła kobieta.
Zapukała i nie czekając na zaproszenie, otworzyła drzwi, wpychając mnie do środka. Sama pozostała na zewnątrz.
W gabinecie czekał na mnie ojciec popijający herbatkę i dyrektor spacerujący po gabinecie. Uśmiechnął się do mnie blado, mówiąc:
- Dzień dobry, Gabrielu.
- Dzień dobry. Co się stało? – spojrzałem na rodzica.
- Cain usiłował się zabić – wypalił.
Stałem wmurowany w podłogę. Sens tych słów nie docierał do mojej świadomości.
- Wczoraj wieczorem. Skoczył z trzeciego piętra i spadł na samochód. Cudem przeżył. Nie było świadków. Właściciel mieszkania jest obecnie za granicą, a sąsiedzi nie widzieli, jak Cain wchodzi do środka.
Mój brat.... Cain... On chciał się zabić? Przecież nigdy wcześniej nie próbował...
- Jest w szpitalu z połamanymi żebrami, ręką i kilkoma zadrapaniami. Odzyskał już przytomność. Matka jest z nim.
Kilka razy otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie potrafiłem. Głos ugrzązł mi w gardle. Dyrektor podał mi szklankę wody. Wypiłem ją jednym haustem, wycierając usta rękawem.
- Zawieź mnie do niego – zażądałem.
Ojciec wstał, zamienił jeszcze kilka słów z mężczyzną zarządzającym tą placówką i wyszliśmy.
Drogę do szpitala przebyliśmy w ciszy. Przeszukiwałem wspomnienia, szukając jakiegoś znaku, jego gestu, który by świadczył jego planach. Ale nic takiego nie było. Chciałem go zobaczyć jak najszybciej, porozmawiać z nim.
Kiedy stanąłem przed odpowiednią salą, ogarnął mnie lęk. Przecież Cain nie chce mnie widzieć. I na pewno nic mi nie wyjaśni. Ale przynajmniej na własne oczy zobaczę, że jest już bezpieczny i cały. Pchnąłem drzwi, pewnym krokiem wchodząc do sali. Odwaga opuściła mnie tak samo nagle, jak się pojawiła. Mama stała w oknie zapłakana. Kiedy mnie zobaczyła, podeszła szybko i mocno przytuliła.
- Nie powiedział ani słowa – wyszeptała drżącym głosem. – Tak, jak wtedy.
Rozpłakała się na dobre. Przez chwilę starałem się ją uspokoić, aż w końcu wytarła nos w chusteczkę i życząc mi powodzenia, poszła do ojca. A ja stałem jak słup soli, nie mając pojęcia, co zrobić. Mój brat leżał na łóżku patrząc w sufit. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Nie wiem, czy był zły, że samobójstwo się nie udało, czy może cieszył się z drugiej szansy. Ostrożnie, stąpając najciszej, jak umiałem, podszedłem do niego. Usiadłem na pobliskim krześle, nadal nie wiedząc, co powiedzieć.
- Dlaczego? – zapytałem w końcu. Tylko to słowo głębiło się w mojej głowie.
- To moje życie. I moja sprawa, co z nim zrobię – odparł spokojnie.
- Twoje życie jest dla nas bardzo ważne. Dla mnie, dla mamy, nawet dla taty.
- Ważne? – spytał, patrząc ma mnie lodowatym wzrokiem. - Umarłem dla was dawno temu.
- Nieprawda – zaprzeczyłem, kręcąc głową. Zaszkliły mi się oczy.
- A wiesz co, mało mnie to obchodzi – przyznał. - Od dawna nie uważam was za rodzinę.
- Ale ja ciebie, tak – zapewniłem. – Kocham cię... – wyznałem, a łzy spłynęły po moich policzkach. Spuściłem wzrok, nie umiejąc już dłużej patrzeć w te czarne tęczówki.
Usłyszałem jego śmiech.
- Ciekawe, co powiedziałby na to twój przyjaciel. Gdyby Paul tu był, jak wyjaśniłbyś mu, że zakochałeś się w człowieku, który go zgwałcił?
Zaskoczony spojrzałem na niego. Jeszcze nigdy nie patrzył na mnie takim wzrokiem. Zupełnie nie potrafiłem określić, jakim. Jakby się chwalił swoim czynem.
- Ty...
- Ja. Ten mały rudzielec potrafił głośno krzyczeć, wiesz? I był śliczny, taki niewinny...
- Przestań! Ty nie mogłeś... Nie mogłeś go... – dalsza wypowiedź nie chciała przejść mi przez gardło.
- Mogłem. I to zrobiłem. Zgwałciłem Paula.
- Nie...
- Tak. I gdyby nie zjawił się jego kochaś, to...
- Zamknij się! – krzyknąłem, wstając gwałtownie. Krzesło z hukiem upadło na posadzkę.
Ten jego uśmiech, obłęd w oczach... Obraz ponownie mi się rozmazał wśród łez. Wybiegłem na korytarz.
Wow. Podoba mi się tutaj. I lepiej się czyta niż tą czerwoną czcionkę. :D
OdpowiedzUsuń