- Paul -
Po raz setny sprawdziłem, czy aby na pewno spakowałem do plecaka zeszyt i książkę od matmy. Upewniłem się, że w piórniku nie brakuje długopisu, zatemperowanego ołówka i gumki. Po namyśle zapakowałem także kalkulator. Jak to dobrze, że w pokoju byłem sam. Widząc mnie w takim stanie jeszcze pomyśleliby, że idę na randkę. Gdyby miała uczyć mnie dziewczyna, to bym się nie dziwił takim wymysłom, ale Dean to chłopak! I to jaki...
Poprawiłem kołnierzyk bluzki przeglądając się w lustrze. Nie chciałem wyglądać przy nim jak wieśniak. Chociaż obok Deana każdy wygląda jak żebrak w dziurawym worku po kartoflach. Choć Evil ubiera się normalnie, w zwykłe dżinsy i koszulki, to i tak wygląda olśniewająco. Nawet nie warto się z nim porównywać.
Ciekawe, czy ma chłopaka.... Znaczy dziewczynę! Dlaczego pomyślałem o chłopaku?
To na pewno przez Andrew! Spędzałem z nim za dużo czasu i teraz ujawniają się moje urazy psychiczne...
Dena na pewno ma dziewczynę. Taki facet nie może być sam. Równie dobrze może mieć chłopaka. Mi to nie przeszkadza. To tylko mój korepetytor.
Po raz ostatni spojrzałem na swoje odbicie, wziąłem plecak i wyszedłem. Zamknąłem drzwi i wolnym krokiem zmierzałem pod numer 27. Miałem nadzieję, że będzie sam. Niestety drzwi otworzyła mi jakaś dziewczyna. Była wyższa ode mnie i mój wzrok padł idealnie na jej piersi. Nie da się ukryć, dość sporawe. Czułem jak się rumienię. Dopiero po chwili podniosłem wzrok, ale ona już usunęła się z przejścia, wołając:
- Dean! Przyszedł twój uczeń!
- Cześć Paul – powiedział, wychodząc z pomieszczenia obok, najpewniej łazienki. – Wchodź do środka.
Wszedłem do pokoju starając się przywrócić twarzy naturalny kolor, ale gdy tylko spojrzałem na Deana zaczerwieniłem się jeszcze bardziej. Patrzył na mnie z tym nieziemskim uśmiechem. I całe moje starania wyjścia na „normalnego” szlag trafił. Teraz chciałem uciec jak najdalej i pewnie bym to zrobił, ale następna scena trochę mi to uniemożliwiła. Ta, która utworzyła mi drzwi przytuliła się do chłopaka. Ten objął ją i pocałował, wcale nie tak krótko.
- Pa kochanie.
- Do zobaczenia – odpowiedział, puszczając ją z objęć.
Jednak miał dziewczynę. Tylko czemu mi zrobiło się tak, jakoś smutno...? Usiadłem na najbliższym łóżku nadal się nie odzywając. Co z tego, że się nie przywitałem? On i tak był zajęty nią...
- To co, bierzemy się do pracy? – spytał, gdy zostaliśmy sami.
- Jasne.
- Paul, stało się coś?
- Nie, nic – zaprzeczyłem szybko. – Nienawidzę matmy.
- Nie jest wcale taka straszna. Chodź, usiądź przy biurku.
Zająłem wskazane miejsce i pomału wypakowałem książkę, zeszyt i przybory. Dean siedział tuż obok cierpliwie czekając. Był dość blisko mnie, czułen nawet zapach jego perfum.
- Jest jakiś konkretny dział, którego mam cię uczyć? Nie rozumiesz jakiegoś typu zadać?
- Chyba wszystkiego nie rozumiem... – przyznałem cicho.
- A co teraz będziecie przerabiać?
- Funkcje.
- Dobrze, więc od nich zaczniemy. I nie bój się mnie, nie pogryzę.
- Nie boje się ciebie. Po prostu nienawidzę liczb. I one mnie też.
- Z takim podejściem nie nauczysz się zbyt wiele.
Ogólnie lekcja wcale nie była taka zła. Po ponad godzinie zrobiliśmy sobie przerwę. Usiedliśmy na łóżku Deana opierając się plecami o ścianę.
- Jak dostałeś się do tej szkoły? – spytałem.
- Jak się dostałem? – powtórzy, nie rozumieąc.
- No... Uczyłeś się sam, czy...?
- A, o to pytasz. – przerwał. - Nie, nie płacili za mnie.
- Aha. Za mnie też nie – przyznałem z uśmiechem.
- Więc twoje osiągnięcia w dziedzinie matematyki nie mogły być takie złe.
- Jakoś sobie radziłem.
Jakoś. Andrew mi pomagał. Ale teraz...
- Gdzie twoi współlokatorzy? – spytałem.
- Gdzieś na mieście. Kazałem im się zmyć, żeby nam nie przeszkadzali.
- To była twoja dziewczyna? – spytałem, nim zdążyłem ugryźć się w język.
- Sophie? Tak, jesteśmy razem już prawie rok.
- Wow... – wyrwało mi się. Niewiele znam par które w tak młodym wieku, aż tak długo pozostawały razem. – Musicie być szczęśliwi ze sobą.
- Tak. – Odparł po chwili i jakoś bez przekonania. – A ty? Masz kogoś?
- Nie. Jeszcze nie spotkałem... – zawahałem się. Mało brakowało, a powiedziałbym „tego”. – Tej właściwej. – Dokończyłem, odwracając wzrok.
- W tej szkole nie brakuje sympatycznych dziewczyn. W przeciwieństwie do mężczyzn, ci to w większości aroganckie dupki.
- Zauważyłem.
- Mam nadzieję, że mnie do nich nie zaliczasz. – Bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Ciebie? Nie, na pewno nie!
- Cieszę się bardzo. Wiesz, polubiłem cię. – Przyznał. Czułem, jak moje serce bije szybciej. Lecz zaraz zwolniło. Przecież on ma dziewczynę... - Myślałem, że będziesz niezadowolony z dodatkowych lekcji ze mną.
- Niby czemu? Jesteś dobrym nauczycielem. Bardzo cierpliwym.
- Dziękuje, ale nie przesadzaj z pochwałami. Piki co, nie ma owoców z tej pomocy. Po prostu bałem się, że będziesz jakimś nadzianym dzieciakiem.
- Też się tego bałem – przyznałem.
- Na szczęście obaj jesteśmy normalni. Choć, wracamy do lekcji.
- Nieee... – jęknąłem.
Niechętnie powróciłem na miejsce przy biurku, jednak o wiele przyjemniej słucha się wyjaśnień jego głosu, niż profesora.
***
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Pod powiekami wciąż widziałem uśmiechniętą twarz Deana. Jego radosne, złociste oczy. Jego usta... Starałem się zrozumieć własne zachowanie. Na pewno wziął mnie za jakiegoś idiotę! Po co ja o nią pytałem?! Sophie... Było jasne, że to jego dziewczyna! Przekręciłem się na bok i dostrzegłem wpatrujące się we mnie niebieskie tęczówki.
- A ty na co się gapisz? – spytałem półszeptem, wyraźnie zły.
- Na nic.. – odpowiedział mi cicho Andrew i odwrócił plecami do mnie.
- Pff.... – prychnąłem, ponownie kładąc się na plecy.
Pięknie! Jeszcze jego się czepiam! Jakby to była jego wina, że wychodzę na kretyna.
Gdyby nadal był moim przyjacielem, nie poznałbym Deana. W końcu nie potrzebowałbym nauczyciela, Rain zawsze tłumaczył mi matmę.
Ale już nie jest moim przyjacielem... I nic na to nie poradzę. Może, gdybym chociaż spróbował...? W końcu nie zrobiłem nic, żeby powstrzymać go przed odejściem. Przecież ja sam spędzałem czas głównie z Chrisem i Luu. Ale to dlatego, że on wolał towarzystwo Moorego i tego blondyna. Bałem się go zatrzymać, albo zapytać czy mogę iść z nimi... Nie chcę stracić tej przyjaźni... Spróbuję. Jeśli się nie uda, przynajmniej będę wiedział, że się starałem...
***
Był sobotni poranek, toteż żaden z budzików nie zadzwonił. A przynajmniej ja tak myślałem. Dochodziła dziewiąta, gdy dobiegające do mojej świadomości głosy odpędziły sen z moich oczu. Usiadłem przeciągając się i rozejrzałem po współlokatorach. Lu leżał na pościelonym łóżku z rękami pod głową. Jak zawsze podziwiał sufit. Natomiast Chris siedział przy biurku i czytał jakąś książkę. Ku mojemu zdziwieniu, łóżko Andrew było puste. Oczywiście nie pościelone, poduszka leżała pod dziwnym kontem, a kołdra była strasznie skotłowana.
- Wstał przed siódmą – uprzedził moje pytanie Chris.
- Siódmą!? – powtórzyłem niedowierzając. – Andrew?
- Miał nastawiony budzik. Nie słyszałeś?
- Nie.
Nie możliwe. Jaka siła ściągnęła go z łóżka o tej porze? W sobotę? Nawet ja tego nigdy nie dokonałem... Jak widać nie byłem dość ważny, na takie poświęcenie z jego strony.
Wstałem w końcu i zabierając czyste ubranie skierowałem się do łazienki. Nie śpiesząc się wykonałem wszystkie poranne czynności i wyszedłem.
- Idziecie na śniadanie? – spytałem, kierując się do drzwi.
- Już jedliśmy – odpowiedział, jak zwykle Chris.
- Aha.
Cóż, widać dziś tylko ja pospałem dłużej. Jakie to szczęście, że kanapki i herbatę wydają na stołówce o każdej porze dnia. Kawę także, ale ja jej nie lubię.
Do południa nic szczególnego się nie działo. Rozmawialiśmy trochę z Chrisem, Luke jak zawsze wtrącał coś tylko czasami, aż w końcu poszedł się przejść. Dziwny z niego człowiek. Przez chwilę panowało milczenie. Siedziałem na biurku machając nogami. To chyba moje stałe miejsce. Nawet w pokoju Andrew siedziałem na takim meblu, oczywiście wcześniej zwalając z niego śmieci.
- Mogę o coś zapytać? – przerwał cisze. – Nie chcę być wścibski, tylko... Martwię się. – Przyznał Chris, uważnie mi się przyglądając.
- O mnie? – zapytałem zdziwiony.
- Tak. O co wam poszło?
Przez chwilę wpatrywałem się w niego nie rozumiejąc, aż dodał:
- Tobie i Andrew.
Nadal nieco zdezorientowany spuściłem wzrok. Mamy bardzo ładny dywan. Ciemnobrązowy z złote wzory.
- Na początku mówiłeś, że to twój najlepszy przyjaciel. – Przypomniał, patrząc na mnie z ukosa. – Nie wydaje mi się, abyś kłamał. I wtedy, częściej się uśmiechałeś, nie byłeś taki... Przygaszony.
- Nie mam pojęcia co się stało... – przyznałem cicho. – Chyba woli towarzystwo bogatych kumpli, niż moje.
- Długo się znacie?
- Od podstawówki.
- A tam nie było bogatych dzieciaków?
- Nie tak jak on sam. Andrew zawsze uważał, że inni przyjaźnią się z nim tylko dla kasy.
- Rozumiem. A ty?
- Z początku go nie lubiłem. Byliśmy w tej samej klasie i nie podobało mi się to, jak traktuje innych. A potem... Potem mi pomógł. – Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. – Zaskoczył mnie. Wracałem do domu dość późno. Strasznie wtedy padało i wiało, a ja byłem w samej bluzie. Nagle, niewiadomo skąd pojawił się Andrew. Najpierw ze mnie kpił, że muszę być poważnie chory psychicznie, aby w taką pogodę chodzić w takim ubraniu. A potem dał mi swoją kurtkę. Mówił, że jego dom jest już niedaleko. Zaciągną mnie tam, żebym się wysuszył i wypił coś ciepłego, nim dostane zapalenia płuc. Wtedy jeszcze nie wiedział, że właściwie, jesteśmy sąsiadami. – Przyznałem, ponownie się uśmiechając.
- Nie powiedziałeś mu? – spytał Chris.
- Przyznałem się dopiero później. Po prostu byłem ciekaw jak mieszka. Strasznie się z tego śmiał. W ogóle to miał ze mnie niezły ubaw.
- Dlaczego?
- Z moich reakcji na praktycznie każdą rzecz.
Zapewne każdemu z moim pochodzeniem zaparłoby dech w piersiach, gdyby widział wielkie pomieszczenie, którego połowę przestrzeni zajmują białe schody idące lekko po łuku. Samą poręcz podziwiałem pewnie z dziesięć minut. Była niczym wijący się bluszcz. Z daleka to wygląda jak złotawy, powyginany metal, ale z bliska widać detale. Każdy listek jest naturalnych rozmiarów, a na niektórych widać mrówki lub cieniutką pajęczynę z pająkiem. Pod tymi niezwykłymi schodami znajduje się plazmowy telewizor, a naprzeciwko niego obita skórą, czarna kanapa i niewielki, szklany stolik. Nie dziwie się, że Andrew uznał moją minę za komiczną, gdy powiedział mi, że to przedpokój. Czasem sam żałuje, że się wtedy nie widziałem w jakimś lustrze...
- Zapewne jego dom robi wrażenie – przyznał blondyn.
- Ale chyba najbardziej zaskoczony byłem, gdy Andrew się przyznał, że mnie śledzi.
- Śledził cię?! – powtórzył.
- No, nie do końca. Widywał mnie często w parku z książką w rękach. Lubiłem siadać pod drzewem i oddawać się lekturze. Świat fantastyczny wydawał mi się... – zastanowiłem się chwilę nad odpowiednim słowem. – Atrakcyjniejszy – dokończyłem.
- I on o tym wiedział?
- Tak, podobno zdarzało mu się mnie obserwować. Z początku byłem wściekły i nie odzywałem się do niego przez kilka dni. Ale kiedy na sprawdzianie z matmy mi pomógł i dostałem czwórkę dałem się zaprosić ponownie na herbatkę. Czwórka to chyba najwyższa ocena jaką dostałem z matmy.
- Więc jest przedmiot, do którego Rain się przykłada – przyznał, autentycznie zdziwiony Christian.
- Też się zdziwiłem. – Przyznałem, nim powróciłem do opowieści: - Wtedy zabrał mnie do swojego ogrodu. To najpiękniejsze miejsce jakie widziałem. Później często tam przesiadywaliśmy. I tak to jakoś wyszło.
- Więc jednak nie był takim dupkiem, za jakiego go miałeś.
- Nie.
- Może teraz też nie jest?
- Zupełnie nie wiem o co się obraził! Traktuje mnie jak powietrze! Gdyby naprawdę był moim przyjacielem, chyba nie zachowywałby się tak, prawda?
- A próbowałeś z nim porozmawiać?
- Właściwie, to nie było okazji – przyznałem zażenowany.
Co ze mnie za przyjaciel? Jak mogę czepiać się jego, skoro sam nic nie zrobiłem?
- Więc go zapytaj, co takiego zrobiłeś, że się od przyjazdu tak zachowuję – doradził Chris.
- Oh!
Nagle wszystko stało się jasne. Przyjazd! Przecież wtedy się obraził!
- Ale... Przecież już się zemścił za to! – przyznałem na głos.
- Zemścił? – dopytywał, zdezorientowany Chris.
- Znaczy, bo ja go zdenerwowałem w czasie podróży tutaj. On pogroził zemstą, ja go przeprosiłem i powinno być jak zawsze. Ale nie jest...
- Bardzo go wkurzyłeś?
- No, trochę. Ale przecież się odegrał, o co mu jeszcze chodzi?
- A jak wyglądała ta jego zemsta?
- No, ta farba w fontannie. Przez kilka dni nie mogłem domyć dłoni.
- Ale to nie Andrew.
Poczułem jakby ktoś oblał mnie lodowatą wodą.
- Jak to nie on? – spytałem cicho.
- Zapewne gdybyś zamiast wtedy na niego wrzeszczeć, wysłuchał go, wiedziałbyś. To Shun dolał coś to fontanny.
Stałem jeszcze przez chwilę zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć.
- Shun? – wydusiłem w końcu. – Na pewno?
- Tak. Chwalił się tym jakiś czas temu na stołówce.
- Muszę z nim pogadać! – krzyknąłem, wybiegając z pokoju.
Wybiegłem na zewnątrz, gdy dotarło do mnie, że Andrew wcale nie ma w szkole. Postanowiłem więc na niego zaczekać.
Była już połowa września, więc na dworze zrobiło się już chłodno. Ale i tak uparcie siedziałem na ławce. Nagle ktoś się do mnie dosiadł. I ze wszystkich uczniów tej szkoły, musiał to być akurat Dean.
- Cześć. Nie przeszkadzam? – zagadał.
- Nie, skąd. Tak sobie siedzę tylko.
Spoglądałem na niego przez chwilę. Coś było nie tak. Nie uśmiechał się. A jego wzrok był jakby nieobecny. Błądził gdzieś po otoczeniu, zapewne nie zwracając na nic uwagi.
- Co się stało? – spytałem z troską.
- Zerwałem z Sophie – przyznał.
Naprawdę wiele mnie kosztowało powstrzymanie uśmiechu, który tak bardzo chciał zagościć na mojej twarzy. A to byłoby nie na miejscu. Zamiast tego, zapytałem:
- Dlaczego?
- Nie układało się nam.
- Mówiłeś, że jesteście szczęśliwi.
- Tak było. Przed wakacjami. Dwa miesiące rozłąki okazało się za długo jak dla nas. Cóż, tak bywa.
- Przykro mi. – Skłamałem.
- Masz dziś czas? Nie mam ochoty tu siedzieć, a samemu tak głupio włóczyć się po mieście.
Czy on proponuje mi... Randkę? Nie, przecież dopiero co rozstał się z dziewczyną. To tylko przyjacielskie spotkanie...
- Z chęcią gdzieś wyjdę.
- Bardzo się cieszę – przyznał ze swoim olśniewającym uśmiechem. Chyba naprawdę się cieszył.
- O piętnastej?
- Jasne! – powiedziałem, nieco zbyt entuzjastycznie.
- Wpadnę po ciebie. Trzymaj się.
Wstał i oddalił się w kierunku szkoły.
- No proszę, nasz rudzielec ma randkę – usłyszałem przesycony gniewem głos za plecami.
Obróciłem się stając na nogach wystraszony.
- Andrew – wyszeptałem.
Jego spojrzenie wprost zabijało mnie wzrokiem.
- Dlaczego się z nim umówiłeś?
Wpatrywałem się w niego ewidentnie zaskoczony.
- Ale... – chciałem się wytłumaczyć, ale zupełnie nie wiedziałem, co powiedzieć!
- Przyznaj, podoba ci się ten chłopak?
Dlaczego miałem wrażenie, że nie pyta o to, bo się martwi? Nadal milczałem, a moje rumieńce dały mu chyba jednoznaczną odpowiedź.
- Jesteś podły....
- Ja?
- Dlaczego to robisz?
- O co ci znowu chodzi? – spytałem zdenerwowany.
- Zupełnie o nic. Możesz się puszczać z kim chcesz i gdzie chcesz.
- Jak... Jak...
Nim zdołałem dokończyć zdanie, jego już nie było...
- ...Jak mogłeś...
Widok nieco mi się zamglił, gdy łzy napłynęły mi do oczu....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz